Przecież każdy ma marzenia
Lepki 26 lipca. Powoli zbiera się na burzę. Jak to w takich okolicznościach, zrobiło się ciemniej, lokalne podwórko owinęła niepewność. Słychać niespokojny szum liści i dmący wiatr. Pies chce wejść do domu, z uporem maniaka drapie w drewniane drzwi. Nie reaguję. Znudzi mu się. Czytam „Londyn we krwi” Jamesa Craiga. W sam raz na wakacje. Ktoś morduje byłych członków ekskluzywnego Klubu Merrion. Popijam sobie co trzydzieści sekund zimne „EB”. Niedawno znów emitowali „Wraca czas…”. Do dzisiaj mam po tej reklamie lekkie, ale jednak ciarki. Uderzyli w mój czuły punkt – sentyment. Reklamę pamiętałem jeszcze z czasów dzieciństwa. Teraz, kolejny łyk gasi pragnienie i równocześnie budzi je na nowo. Cienkie szkło idealnie prezentuje złotą i schłodzoną w zamrażarce zawartość. Mimo braku słońca, moja skóra rąk jest lepka i słona. Sprawdzam językiem. Dusza dziecka cały czas się we mnie tli. Pielęgnuję ją. Termometr pokazuje 28 stopni Celsjusza. Za sześć dni 72. rocznica wybuchu Powstania Warszawski...