Moje Mistrzostwa Świata w... Norwegii

Jak wielu młodych ludzi z naszego kraju, tak  również i ja postanowiłem opuścić dosłownie na moment miejsce zamieszkania i udać się na północ (nie, nie do Anglii), w moim przypadku do Norwegii, aby trochę dorobić do skromnego przychodu jaki posiadam u siebie...

Blog jest o piłce więc oczywiście nie będę się rozpisywał jak wielkie były truskawki, które przyszło mi zbierać, czy były czerwone, czy można je było spożywać mimo faszerowania ich nawozami, jak wcześnie trzeba było wstawać, aby je zbierać i takie tam podobne...

W Norwegii, kraju liczącym niecałe 5 milionów mieszkańców, gdzie zwykła tabliczka czekolady kosztuje około 10 złotych w przeliczeniu oczywiście na nasze (tam to jest jakieś 20 koron), a gazeta typu Men' s Health jakieś 40 złotych- piłka nożna bo o niej dzisiaj napiszę (!) to tak jak u nas ważna sprawa. Przed wyjazdem myślałem, że Norwegowie wolą sporty wodne, czy zimowe, wkoło przecież tyle gór, lasów, jezior, ale jednak piłkę cenią bardzo... Mieszkając w niejakiej miejscowości Tveit, jakieś 16 km od Kristiansandu, w którym znajduje się siedziba dobrze rozreklamowanego w mieście i okolicach(o czym jeszcze wspomnę) klubu piłkarskiego Start, dwukrotnego mistrza Norwegii, a obecnie czołowej ekipy w tamtejszej lidze miałem okazję z rodakami podobnymi mojej osobie, zwykle po pracy pokopać wieczorami (jasno było często do godziny 23, 24...) w piłkę na tamtejszym boisku ze sztuczną nawierzchnią, które znajdowało się obok bardzo nierównego trawiastego stadionu piłkarskiego (mowa oczywiście o kompleksie w Tveit, nie w Kristiansandzie). I tutaj pierwsza ciekawostka: Norwegowie, którzy niemal codziennie grali w piłkę na tamtejszych boiskach dwukrotnie, lub nawet trzykrotnie odmówili nam gry, nie chcieli po prostu z nami pokopać, co prawda pożyczyli nam piłkę, ale zaraz po złożeniu przez nas propozycji rywalizacji w meczu polsko- norweskim rozjeżdżali się zapewne do domów, ogólnie dziwna sprawa. Druga ciekawostka: gdy przychodziliśmy na boisko, na jego płycie leżały porzucone piłki, koszulki, a na ulicach zdarzało się, że leżały także rowery. Sprzęt był pierwsza klasa, nie chcieliśmy jednak uchodzić za złodziei, więc piłkami pokopaliśmy i odstawialiśmy je w poprzednie miejsce. No dobra, znalazło się może, dwóch, trzech chętnych na "darmowe" pamiątki z Norwegii.

Wracając na moment do wspomnianej reklamy klubu, z czego mogłyby brać przykład także nasze ekipy w dobie zapraszania kibiców na nowe stadiony, kolejną ciekawostką i dla mnie absolutną nowością było reklamowanie się "START KRISTIANSAND" na opakowaniach chleba. Fajna sprawa, a przecież to towar chodliwy, popularny, więc reklama tak jak wspomniane pamiątki- pierwsza klasa! Klub reklamował się także na budynkach w mieście, gdzie rozwieszone żółte płachty w barwach klubowych "krzyczały" coś w stylu: COME ON START!

  

Wracając na chwilę także do tytułu tego tekstu, to mistrzostwa świata w RPA obejrzałem na antenie telewizji polskiej, gdyż jeden z tamtejszych pracowników pomyślał, aby zakupić polski dekoder. I tak na obczyźnie kibicowałem początkowo Anglii łaknącej złota, Argentynie naszpikowanej gwiazdami, z charyzmatycznym trenerem Diego, a na końcu również Hiszpanii. Podobała mi się gra Niemców, za którymi co prawda nie przepadam, ale ich mecze przesiąknięte ofensywą, dokładnymi podaniami czy techniką wypełniały mi pustkę po przeciętnej, kompletnie niezgranej z własnym wypracowanym w przeszłości stylem grze Brazylii, czy Holandii, która zaszła co prawda daleko, ale mnie nie urzekła, grając schematycznie, dostosowując się do niskich zimowych temperatur panujących o tej porze w RPA, czyli jakoś tak zimno i smutno... wracając do Anglii to nie była ta sama drużyna co przed Mundialem, grając ciężko i bez lepszego pomysłu na siebie.

Poza tym Rooney rozczarował, brakowało mi Ronaldinho, Cristiano Ronaldo przereklamowany,  a tyle spotów się przecież wszyscy z jego udziałem naoglądaliśmy, za dużo było niecelnych podań, nieporozumień, Francja narobiła tylko wokół siebie niepotrzebnego zamieszania i pozostał niesmak, przecież wszyscy powinniśmy się cieszyć mistrzostwami, a nie być świadkami publicznego prania brudów. Co do finału to niestety mi osobiście zwyczajnie się nie podobał (mało emocji, poza kartkami, twarda gra, brak finezji, strzałów) ale malkontentem nie jestem, absolutnie (!), co teraz udowodnię.

Na plus zaskoczył mnie Urugwaj ze wspaniałym Forlanem, nigdy bym się tego nie domyślił, że tak zagrają właśnie oni, poza tym Ghana, która dotarła daleko i którą z mistrzostw wyrzuciła niezapomniana "boska ręka" (?) Urugwajczyka Suareza, Słowacja z "polskim" Jankiem Muchą, która pokonała dumnych Włochów, WKS grające ładną piłkę, ale niestety odpadające zbyt szybko. Następnie wymienię Hiszpanię, Villa i spółka zdecydowanie zasłużyli na złoto. Po prostu dobrze się na nich patrzyło, gdy byli przy piłce. To chyba tyle.

Mundial 2010 ogólnie oceniam więc tak pół na pół. Spodziewałem się jednak czegoś więcej, przecież niektóre ekipy (przez grzeczność nie wymienię) tak walczyły ładnie w eliminacjach, a potem tak męczyły kibiców swoją grą, że to aż niezrozumiałe! Teraz przed nami eliminacje do Mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie, będzie ciekawie, emocjonująco, historycznie, oby także z naszym udziałem na boisku. Europa potrafi obecnie grać w piłkę najlepiej na świecie, co potwierdziła obsadzając pudło afrykańskich mistrzostw...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Cmentarz w Kobylance. Połowa października 2021

Z aparatem. W przeddzień Wszystkich Świętych - wizyta na cmentarzu w Gorlicach 28/10/2024

Filmy na Halloween - moja TOP 10 horrorów