Liverpool'skie weto
Fot. stades-spectateurs.com
Właśnie zakupiłem sobie koszulkę FC Liverpool’u z lat 2006-2008. Dołożyłem do niej bluzę oldschool’ową gdzieś z końca lat osiemdziesiątych, początku dziewięćdziesiątych gdy sponsorem była niejaka firma Candy. Wszystko w klubowej czerwieni, wszystko w adidasie, wszystko łącznie za kilkadziesiąt złotych na aukcji w Internecie, wypatrzone, wymodlone, aby nikt mnie nie przebił. Jestem dumny z zakupu. Nabyłem cząstkę historycznego klubu z tradycją, na własny użytek… Tylko, że ten klub może już wkrótce zmienić swoje oblicze – jak dla mnie - na gorsze.
Źródło: 2.bp.blogspot.com
Wiadomo!
Liverpool. Już sama ta nazwa budzi u mnie tylko pozytywne skojarzenia. Beatlesi wiadomo. Słynny Titanic w jakimś tam stopniu wiadomo(Liverpool był jego portem macierzystym). Premier League co tydzień, wiadomo. I wyjątkowy klub piłkarski wiadomo! Absolutnie nie mogę się uważać za pełnoprawnego kibica tej angielskiej drużyny. Zatem, po co to piszę? Od jakiegoś czasu bowiem (rok, dwa) coraz częściej „patrzę” sobie ot tak na The Reds, interesując się ich wynikami,transferami, zawirowaniami… Tak po prostu, naturalnie, stopniowo i powoli badając teren. Martwią mnie ich porażki, cieszą zwycięstwa, mam do nich jakiś taki swoisty sentyment…
W 2005 roku oglądałem w telewizji finał Ligi Mistrzów, gdy The Reds mierzyli się z AC Milan. Emocje były ogromne, ale nie nastąpiło u mnie jakieś przełomowe tąpnięcie i nie zostałem nagle ich sympatykiem. Ciągnie mnie do nich z innego powodu. Otóż dzisiaj to tak po prawdzie, najłatwiej jest być kibicem lub fanem (oba pojęcia są często mylone, a różnica jest diametralna) wielkiej i wspaniałej FC Barcelony. Wiadomo, ofensywa, sukcesy, Messi,bajeczna technika, znowu ofensywa, polot i finezja. Liverpool to z kolei drużyna taka bardziej siłowa, jak to zwykle w Anglii bywa. Ani bez specjalnej finezji, ani fantazji. A więc?
Już zatem wyjaśniam. Otóż urzekła mnie w LFC na dobre ta jego historyczna, swoiście oldschool’owa otoczka, bogata tradycja (wiem, że Barca też taką posiada, ale dziś niemal wszyscy patrzą na obecne wyniki ekipy Guardioli), wspaniały historyczny obiekt czy nawet… ta deszczowa angielska pogoda, okrywająca angielską ligę, jak dla mnie… mglistą aurą tajemniczości. To ostatnie stwierdzenie brzmi więc może zabawnie i głupkowato, ale tak właśnie uważam. Zgadliście, jestem romantykiem,lub przynajmniej chcę nim być. Dodam jedynie, że od zawsze lubiłem Sherlocka Holmesa stąd może wynikać moja przytoczona tutaj fascynacja tajemniczością.
Po co komu tradycja?
Ile dzisiaj znaczą historia i tradycja w piłce nożnej? Niestety, coraz mniej. Buduje się nowe obiekty i ktoś powie, że fajnie, że dobrze, że tak ma być! W sumie to prawda.Powinniśmy się tym cieszyć. Od obcowania z historią jest przecież klubowe muzeum! Ale zastanówmy się, ile straciła magia takiego Arsenalu Londyn, gdy jego obiekt, Highbury przekształcono (bo tak musiało być) w osiedle mieszkaniowe.
Pamiętam,gdy oglądając w telewizji mecze Gunners czuło się atmosferę stadionu. Główna kamera była ustawiona tak, że piłkarze byli naprawdę na wyciągnięcie ręki, czy oka(sic!) Czuło się ducha obiektu, te ściany, te krzesełka były „świadkami” wielu -mniej lub bardziej cudownych - momentów. To tam w czasie II wojny światowej grywali żołnierze, to tam spadła niemiecka bomba niszcząc trybunę północną, to tam Thierry Henry i Dennis Bergkamp pokonywali kolejnych bramkarzy i to tamu dało się wywalczyć klubowi z Londynu trzynaście mistrzostw Anglii (Arsenal grał na Highbury od 1913 roku).
Po przejściu na nowe, Arsenal stał się dla mnie jakiś taki pusty, pozbawiony duszy,cząstki siebie, cząstki kultury i tradycji, pisząc bardziej dosadnie -bezpłciowy. Stadion to świątynia, The Emirates pachnące przepychem, bezduszną nowoczesnością to już nie to samo. Zgodzicie się?
W Anglii wiele klubów gra w dalszym ciągu na swoich pięknych stadionach w wieku emerytalnym.Czuć tam tą wspaniałą duszę iście wyjątkowego miejsca. Oko cieszą cuda,począwszy od zabytkowych zegarów; krzesełek gdzie niegdyś zasiadali wspaniali ludzie, których już nie ma; pamiątkowych tablic do historycznych bram (na Anfield to brama Shankly'ego) i muraw (wiadomo, trawa już inna) po których biegało wielu futbolowych bożków…
Dlatego też z niechęcią śledzę informacje o tym,że „mój” LFC chce i ponoć musi (przez zadłużenie) budować nowy obiekt. Potencjalny sponsor ma wyłożyć bagatela, 150 milionów funtów na nowe gniazdko, pokrywając połowę wartości transakcji. Na wiosnę 2012 roku, jeśli taki ktoś się znajdzie, może już ruszyć budowa zaawansowanego technologicznie molocha… Tylko po co to wszystko? Żeby zniszczyć coś „świętego” dla wielu kibiców na całym świecie? To coś to stadion Anfield.
Kasa, kasa, kasa!
Wiem,że The Reds mają milionowe długi, chcą być w czołówce i dlatego muszą zwiększyć frekwencję i przychody z biletów. Dzisiaj piłka nożna równa się przecież biznes. Bez kasy piłkarz nie wyjdzie na murawę. Nie pójdzie do klubu, który nie zapłaci mu wystarczająco dużo. Przynajmniej tyle aby stykało i na willę z basenem, i na nowego Aston Martina (w najgorszym przypadku na terenowe BMW X5). Zero sentymentów. Stadiony mają na siebie zarabiać, „żyć” nie tylko w dniu meczu (na Anfield punkty gastronomiczne pracują tylko w czasie spotkań).
Obiekty klubów powinny zatem ociekać tą wspomnianą nowoczesnością. Powinny mieć bary, sklepy i inne cuda w ofercie, czynne cały rok, które przyciągną tłumy. Takie szmery bajery, jak to mawia kontrowersyjna pani Basia.
Ale czy stadion to centrum handlowe? Jak będę chciał zobaczyć komercyjną szopkę dla mas to pójdę sobie przecież do Galerii Krakowskiej i już. Posiedzę wśród kolorowych witryn, kupię sobie ciucha, zjem coś w KFC i napełnię kolejny kubek Fantą… Stadion to ma być miejsce, gdzie prawdziwy fan, kibic czy fanatyk będzie chłonął emocje i wrażenia w najczystszej postaci. Będzie pamiętał, kogo podziwiał na boisku i za co…a nie co zjadł, co wypił i czy było mu wygodnie i miło! Ważne jest i to jest prawdą, żeby trawa była przystrzyżona i nie kapało kibicowi na głowę. Ale to powinno być tyle. Wiem, przyjemnie jest skonsumować coś ciepłego w czasie przerwy i do tego nie mogę mieć żadnego veto. Warto jednak znać i posiadać właściwą hierarchię wartości!
Może jednak? Nie!
Moje zdanie jest takie, że absolutnie nie chcę budowy nowego obiektu Liverpoolu. Ten nowy, Stanley Park może i będzie mógł pomieścić ponad 70 tysięcy widzów, a nie jak teraz Anfield ”tylko” 45. Może będzie miał unikalny i wyjątkowo nowoczesny wygląd. Może i da 3 miliony funtów przychodu na mecz, ale to już nie będzie to samo. Zniknie magia, a dla mnie to bardzo wiele.
Zapytam zatem, czy przywoływana tu wcześniej Barcelona, bez Camp Nou (54 lata) byłaby takim samym klubem? Czy brazylijska staruszka, 61-letnia Maracana mogłaby zostać od tak zburzona? Przecież swoje już przeszła i jej stan pozostawia wiele do życzenia. Tak postąpiono przecież chociażby ze starszym od niej o 19 lat londyńskim Wembley. Stadion Anfield ma sporo, bo… 127 lat! I właśnie dzięki temu jest prawdziwym dziedzictwem angielskiej i światowej piłki nożnej.Powinien trwać dalej, jako żywy pomnik historii!
Zostawcie Titanica!
Pamiętam tekst o groundhopperach z tygodnika "Tylko Piłka", czyli stadionowych turystach zaliczających na potęgę mecze w różnych krajach. Należący do tej oryginalnej i ciekawej grupy Anglicy bardzo chwalili Polskę, bo znudziły im się już wielkie i bogate stadiony z komercją aż nadto widoczną na każdym kroku, a u nas mogą się poczuć jak w Anglii lat osiemdziesiątych - szczególnie w niższych ligach. No i mogą też zobaczyć wyjątkowy obiekt WKS-u Wawel Kraków gdzie wciąż stoją zabytkowe, drewniane i czynne trybuny… Dla nich to wielka gratka (miałem okazję pokopać tam w piłkę i faktycznie, jest wyjątkowo) coś unikatowego.
Dla mnie taką hecą jest FC Liverpool ze swoją otoczką, dlatego też nabyłem „barwy” tego klubu, dlatego interesuje mnie jego los, dlatego chcę oglądać spotkania z jego udziałem i dlatego chcę się udać wkrótce na jego mecz.
Czy będę musiał przyzwyczajać się do nadejścia tego nowego czegoś i wystawiać na próbę moją rodzącą się krok po kroku sympatię do Liverpoolu? Jak to powiedział Thomas Andrews, projektujący Titanica: - Potrzeba trzech milionów nitów i wiele potu,żeby zbudować taki piękny statek. Parafrazując jego słowa: tyle czasu i wysiłku kosztowało FCL zbudowanie swojej wspaniałej marki i tradycji, więc po co to zmieniać? Moje poglądy są mocno konserwatywne, ale musiałem to napisać. Teraz już mi lepiej…
Komentarze
Prześlij komentarz