Kazimierz Kmiecik: Szansą Wisły są remisy
Fot. interia.pl
Czy posada drugiego trenera w ekipie Wisły grającej w Młodej Ekstraklasie pana satysfakcjonuje?
Tak. Przeszedłem różne szczeble trenerskie, a teraz piłkarzom wchodzącym do ME przekazuję pewne informacje wyniesione z przeszłości. Byłem przecież szkoleniowcem m.in. w Larissie czy Wiśle. Uważam, że staż, który mam za sobą na pewno pomoże młodym.
Michał Szewczyk oraz Alan Uryga w ostatnim czasie byli na zgrupowaniu z pierwszą drużyną. Mają szansę w seniorskiej piłce?
Na pewno! Szewczyka obserwuję od trzech lat i widzę, że robi postępy. Z Urygą jest podobnie, jest młodszy od Michała, ale po obydwu zawodnikach widać, że chcą grać w piłkę nożną i się jej poświęcać. Mają poukładane w głowach.
Są inni w zespole ME, którzy powinni trenować z pierwszą drużyną?
Są i mają umiejętności ale jednak głowa… nie puszcza.
Czy dorosła Wisła idzie dobrą drogą? Mianowicie, chodzi o brak transferów w tym okienku transferowym.
Tak. Jeśli zdolną młodzież – a taką mamy - dokooptuje się do pierwszej drużyny,będzie ona trenować u boku seniorów, to za jakiś czas to zaprocentuje. Ci chłopcy będą mogli grać w pierwszej ekipie, ale trzeba po prostu dać im szansę.
Czyli powinno się na nich stawiać jak np. robią to w warszawskiej Legii?
O to właśnie chodzi! Nie można ich jednak wstawiać do pierwszej ekipy naraz,ale pojedynczo. Tak, żeby się ogrywali, nabierali doświadczenia. Wiadomo, Czekaj już poszedł do Wisły, jest w niej również Brud. Po tych chłopakach nie widać tzw. szoku spowodowanego przejściem z juniorów do seniorów, bo wcześniej obijali się w tej Młodej Ekstraklasie, gdzie gra przecież wielu starszych,doświadczonych zawodników. Występują tam nieraz najlepsi, bo muszą się ograć po kontuzji. W przypadku Czekaja i Bruda doświadczenie wspólnej gry z Niedzielanem i innymi zawodnikami pierwszej drużyny, nauczyło ich, że trzeba walczyć, by znaleźć się w seniorskiej Wiśle.
4 grudnia ub. r. pańska koszulka zawisła pod dachem w wiślackiej Galerii Sław. Towarzyszył panu wnuk Franciszek. Czuł się pan zapewne wyjątkowo.
Było to naprawdę duże przeżycie! To co Wisła wprowadziła, czyli takie właśnie honorowanie swoich byłych piłkarzy, ogólnie nawiązanie do barw klubowych to wielka sprawa. Liczę oczywiście, że również mój wnuk – tak jak ja – będzie wiślakiem. Jeśli się tylko widzimy, to ma koło siebie 10 piłek. Bawi się tylko nimi (śmiech). Mieszka w Oświęcimiu, ale gdy tylko przyjeżdża do dziadka, do Krakowa to stale ma wokół siebie futbolówkę.
Ponoć był pan ekspertem od zdobywania goli z rzutów wolnych i… rożnych?
Zdarzyło się (śmiech). To wyglądało tak jak u innych zawodników, że musiałem trenować. Ważne, żeby to robić nie tylko na boisku. Gdziekolwiek się znalazłem,szukałem możliwości treningu. Mogło to być np. na jakimś tam polu. Trafiałem piłką w słupek, poprzeczkę, w słupek – chodziło o to by obrać jeden kierunek i tam posłać piłkę. Dzięki temu miałem celność.
W 1976 roku potrafiliście wygrać w lidze aż 8:0 z Lechem Poznań! Obecnie bardzo rzadko zdarzają się takie wyniki. Piłka aż tak mocno się zmieniła?
Zmieniła się na pewno. Teraz jednak piłkarze również stwarzają sobie wiele sytuacji, tylko ich nie wykorzystują. Czasem za dobrzy są ci bramkarze. My też kiedyś mieliśmy wielką przewagę, ale przez golkipera przeciwników wygrywaliśmy z niedowierzaniem na twarzy np. zaledwie 1:0.
Który z obecnych napastników, ma bądź miał podobny do pańskiego styl gry i dlaczego?
Mój kandydat to Frankowski. Tak jak ja – czyha pod bramką na rozwój sytuacji, dostaje piłkę i wie jak działać. Nieraz nie liczy się siła, ale techniczne uderzenie. To co ma teraz Messi. On też nie stawia jedynie na siłę. Ważne by uderzać piłkę technicznie. Najważniejsza jest celność.
Czy zgodzi się pan z twierdzeniem, że osiągnął pan najwięcej z wiślackich snajperów jeśli chodzi o grę za granicą?
(Chwila zastanowienia). Wszędzie gdzie grałem, pozostawiałem po sobie dobre wrażenie. Do dziś pamiętają mnie w Grecji czy w Niemczech. Jeśli odbywa się u nich klubowy jubileusz, to zawsze jestem na niego zapraszany. Np. jak był z okazji zdobycia przez Larissę Pucharu kraju (1985 rok) to oczywiście od razu udałem się do Grecji. Zresztą, kiedy bym się tam tylko pojawił, to kibice zaraz mnie obsiądą i zaczną pytać „co robię” itd. To bardzo miłe, że za granicą również doceniają mnie jako piłkarza.
We wrześniu 1982 roku spłatał pan figla kibicom i piłkarzom. Przed meczem z Cracovią nie było pana bowiem na rozgrzewce, a z nr. 10 na koszulce miał zagrać Targosz. To jednak pan, zamiast niego wyszedł w pierwszym składzie „Białej Gwiazdy”. Ponoć do gry przygotowywał się pan na zapleczu szatni.
To był taki okres, kiedy wracałem po roku gry w Charleroi, miałem grać w Austrii ale jeszcze wtedy wszystkie papiery nie zostały załatwione, więc nadal byłem zawodnikiem Wisły. Tak się stało, że przyjechałem, a Wiśle akurat nie szło wtedy zbyt dobrze i pojawiła się prośba, czy nie mógłbym pomóc. Zgodziłem się, ale powiedziałem: „spokojnie, żeby nie było szumu to wejdę sobie z zaskoczenia”. I to zaskoczenie było duże, bo gdy byłem już na boisku jeden z kolegów zapytał mnie „a co Ty tu robisz?”.
Ma pan trochę wspólnego z Cracovią. Jest pan legendą Wisły, a mimo to posmakował gry w „Pasach”. Niektórym kibicom z Reymonta mogło się to nie podobać. Były jakieś tego oznaki?
Występowałem tam, ale jako junior. Był to dla mnie początek gry w piłkę, ale nic wielkiego, chciałem po prostu gdzieś grać. Trenowałem tam, tak jak teraz na Wiśle – na boisku lekkoatletycznym.
Pierwszą swoją bramkę w lidze zdobył pan przeciwko… Cracovii w 1970 roku.
Właśnie tej pierwszej nie pamiętam (śmiech). Liczyło się dla mnie ile strzelałem, a nie przeciwko komu. Byłem takim typem zawodnika, że jak coś ustrzeliłem to byłem zadowolony, jak nie – byłem załamany. Sam siebie zadręczałem pytaniami typu: „dlaczego?”. Mecz bez bramki, był dla mnie całkiem stracony.
A pamięta pan, w którym spotkaniu zdobył najwięcej goli w karierze?
Jako junior Wisły, w mistrzowskim meczu zaliczyłem 8 trafień, a spotkanie wygraliśmy 15:0. W 1. lidze było to 5 bramek przeciwko poznańskiemu Lechowi.
Podczas pamiętnego meczu na wodzie w półfinale MŚ z RFN w 1974 roku, niemal strzelił pan bramkę Niemcom, do szczęścia zabrakło bardzo niewiele! A wszedł pan przecież na boisko dopiero w 79 minucie. Ten gol mógł wiele zmienić.
Ten mecz musieliśmy wygrać. Pozostało jakieś 10 minut do końca, miałem szansę,gnietliśmy Niemców w końcówce, ale Sepp Maier był poza zasięgiem. Bardzo chciałem zdobyć tą bramkę, bo trafić na Mistrzostwach Świata to ogromne przeżycie. Nieraz mówi się „o, strzelił gola na Mundialu”. To jest dużo. Do dziś pamiętam te emocje, nasza grupa była bardzo silna. Wyszliśmy z pierwszego miejsca i tu było zaskoczenie. Niewielu wierzyło wtedy w Polskę.
Po tym turnieju, na którym zajęliście 3. miejsce, w Warszawie witało was 100tysięcy ludzi, dekorował was też Gierek z towarzyszami. Ponoć kilku piłkarzy i działaczy reprezentacji otrzymało wtedy BMW za pół ceny?
Można je sobie było zakupić za zaoszczędzone dolary. Niektórzy pożyczali pieniądze od kolegów. Te pieniądze, które otrzymali za 3. pozycję na MŚ. Dostawali zniżkę właśnie na BMW. Z oferty skorzystali Musiał, Szymanowski, Kasperczak,Deyna i nie wiem czy nie Gadocha. Ja się nie skusiłem, bo nie posiadałem jeszcze wtedy takich finansów (śmiech).
Proszę zdradzić, jak cieszył się pan z dość nieoczekiwanego awansu Wisły z grupy w LE?
Spotkanie, tak jak zawsze oglądałem z trybun stadionu Wisły, gdzie mam swoje miejsce. Gdy było 2:1 dla Odense, ktoś stwierdził: „o, to będzie 2:2”. Każdy czekał do końca, żeby wydobyć z siebie w razie czego tę ewentualną euforię i w końcu nadarzyła się ku temu idealna okazja.
To jeszcze proszę słowo o obecnej Wiśle. 16 lutego piłkarze Moskala zagrają pierwszy mecz ze Standardem Liege w 1/16 finału LE. Jest szansa na zwycięstwo z Belgami i gdzie należy upatrywać szans w starciu z nimi?
Szanse są duże. Teraz wszystko będzie zależało od formy, od tego jak przygotuje się Wisła. Sparingi i Superpuchar pokażą na jakim poziomie jest obecnie.Standard nie strzela wielu bramek, ale nie przegrał żadnego meczu w grupie Ligi Europy. Szansy w starciu z nimi upatrywałbym zatem w… remisach. Minusem dla nas jest fakt, że zaczniemy rundę w połowie lutego, chociaż i tak rozpoczniemy ją dość wcześnie, bo zdarzało się tak, że dopiero na początku marca nasza liga wznawiała rozgrywki. Szczęście, że zagramy w tym Superpucharze*.
* Mecz o Superpuchar ostatecznie nie odbędzie się jak przewidywano czyli 11.02.2012. Wisła rozegra w tym czasie mecz sparingowy z pierwszoligową Sandecją Nowy Sącz.
Tekst został opublikowany w "Tygodniku Kibica"(1-7.02.2012)
Komentarze
Prześlij komentarz