Szurek o Ekstraklasie - cz. 3: Wojciechowski, Filipiak i inne
Po każdej kolejce ligowej naszej rodzimej Ekstraklasy, postaram się skomentować na łamach Wiadomosci24.pl jedno bądź kilka spotkań. Zapraszam zatem do śledzenia cyklu "Szurek o Ekstraklasie". Dzisiaj m.in. o prezesie Polonii, Legii i Podbeskidziu, oraz Wiśle z Lechem.
Prezes dopomógł
Stało się! W ostatnim odcinku wspomniałem, że napastnik Polonii Warszawa, niejaki Sikorski, powinien podjąć pewną decyzję, bo zwyczajnie tak dalej nie można tego ciągnąć. Wrażliwy Daniel - piłkarz, obraził się podczas treningu na Przyrowskiego, bo ten śmiał się z jego fryzury - sam jej co prawda nie podjął, ale wyręczył go – pomógł ? - wszechmocny prezes Wojciechowski i zadeklarował, że ten zawodnik więcej już u niego nie zagra.
Danielu! Pisząc lub mówiąc poważnie, potrzebujesz teraz prawdziwej szansy i mniejszej presji ciążącej na twej młodej osobie, chociaż ta z każdą minutą bez gola – obojętnie czy będziesz grał w Iglopolu Dębica czy w River Plate Buenos Aires - będzie rosła. W Polonii ciśnienie jest przeogromne, wprost przeciwne do pojemności i jakości tamtejszego stadionu oraz cierpliwości właściciela.
Taki ŁKS Łódź bądź Podbeskidzie mogłyby Ci pomóc, bo talent do znajdowania się pod bramką przeciwnika niewątpliwie posiadasz. Ratunkiem dla ciebie będzie zatem pójście w kierat do słabszego klubu, co prędzej czy później zaprocentuje i być może da ci jeszcze szansę powrotu na salony.
Niesłowny profesor
Cracovia tym razem zremisowała ze wspomnianym tutaj ŁKS-em 2:2. Punkt wywalczyła, ale już z nowym trenerem – Tomkiem Kafarskim. Dariusz Pasieka i jego dni zostały doliczone do końca. Trochę to dziwne, ponieważ w jednym z wywiadów tuż przed spotkaniem w Łodzi, prezes „Pasów”, profesor Filipiak - człowiek uczony i wydawałoby się szczery - zapowiedział, że na razie nie ma sensu zmieniać szkoleniowca, bo co to niby zmieni... Dosłownie parę dni później jednak szkoleniowca zmieniono. A tak z zaskoczenia, żeby dziennikarze mieli o czym pisać. W Cracovii zmiany, zmiany, zmiany, abstrahując oczywiście od wyników sportowych. Te wciąż są takie same.
Tacy wielcy na takim małym
W sobotę popatrzyłem sobie na drugą połowę pojedynku Legii Warszawa z bielszczanami, który zasłużenie wygrali podopieczni Skorży. Legia idzie na mistrza, właściwie to ma go już - z taką grą jak obecnie - na wyciągnięcie nogi. Pytanie tylko, czy jej piłkarze są dobrze rozciągnięci i będą w stanie tego dokonać?
Swoją drogą, ciekawie było popatrzeć na Daniela Ljuboję, Michała Żewłakowa czy Nacho Novo – czytaj: dość rozpoznawalnych zawodników w skali europejskiej, którzy grywali na całkiem fajnych stadionach – hasających po miniaturowym obiekciku Podbeskidzia, przykładowo podobnym nieco do tego pierwszoligowej Sandecji Nowy Sącz.
Podpadł mi, a wręcz irytował swoim zachowaniem niejaki Maciej Rogalski, występujący w ekipie gospodarzy, lub jak kto woli „górali”. Chociaż ten przydomek bardziej pasowałby do jakiegoś klubu z Zakopanego, ale co tam. Pan „Rogal”, mimo ponad trzech dyszek na karku zachowywał się jak panienka, bo symulował faule, zwijał się i krzyczał w sposób, który spowodowałby buraka na twarzy sześciolatka. A jak odepchnął Żyrę z Legii, to z kolei na mojej twarzy pojawiło się zdumienie. Ludzie patrzyli, a on takie jaja robił, z tym, że robił na poważnie. Przykre to i powinno się takie zachowanie piętnować np. srogim gwizdem.
Normalka
Śląsk przegrał u siebie z Koroną 1:2 co w ogóle mnie nie zdziwiło. Przegrał to przegrał i tyle, żadna sensacja. O podopiecznych Lenczyka, jak również o nim samym napisałem w pierwszym odcinku wszystko co mogłem napisać. Śląsk z "nestorem polskich trenerów" nie odniesie już raczej sukcesów, no chyba, że takimi - z dobrym efektem - nazywa się zabijanie gry ofensywnej i zniechęcanie kibiców do przyjścia na stadion przy Alei Śląskiej.
Wisełka z Leszkiem na zero
Miało być walecznie, zapachnieć wojną, a wyszła mała sprzeczka zakończona miłym pojednaniem. Na ogół to dobrze, ale nie jeśli chodzi o mecz Wisły Kraków z Lechem Poznań czyli drużyn mających aspiracje bycia „debeściakami” tej ligi.
Żal mi pana Michała Probierza, który bardzo liczył na rzesze kibiców gospodarzy w liczbie równej ilości wszystkich krzesełek na stadionie. Nie było kompletu, właściwie było do niego tak daleko jak z Krakowa do Nikozji (akurat w meczu z Apoelem był maks). W piątek na obiekt krakowian przybyło jakieś 21 tysięcy czyli mniej więcej tyle co zwykle. Ładnie, że Wisła często oddawała strzały na bramkę, widać już jakiś progres we wdrażaniu "ducha ofensywności". „Kolejorz” zaskoczył na plus, mógł wygrać – zabrakło szczęścia. Rumak nie przeskoczył Wisły, ale również nie okazała się ona dla niego przeszkodą nie do pokonania.
Gratuluję wszystkim tym, którzy przeczytali ten tekst do końca i zapraszam na kolejne.
Prezes dopomógł
Stało się! W ostatnim odcinku wspomniałem, że napastnik Polonii Warszawa, niejaki Sikorski, powinien podjąć pewną decyzję, bo zwyczajnie tak dalej nie można tego ciągnąć. Wrażliwy Daniel - piłkarz, obraził się podczas treningu na Przyrowskiego, bo ten śmiał się z jego fryzury - sam jej co prawda nie podjął, ale wyręczył go – pomógł ? - wszechmocny prezes Wojciechowski i zadeklarował, że ten zawodnik więcej już u niego nie zagra.
Danielu! Pisząc lub mówiąc poważnie, potrzebujesz teraz prawdziwej szansy i mniejszej presji ciążącej na twej młodej osobie, chociaż ta z każdą minutą bez gola – obojętnie czy będziesz grał w Iglopolu Dębica czy w River Plate Buenos Aires - będzie rosła. W Polonii ciśnienie jest przeogromne, wprost przeciwne do pojemności i jakości tamtejszego stadionu oraz cierpliwości właściciela.
Taki ŁKS Łódź bądź Podbeskidzie mogłyby Ci pomóc, bo talent do znajdowania się pod bramką przeciwnika niewątpliwie posiadasz. Ratunkiem dla ciebie będzie zatem pójście w kierat do słabszego klubu, co prędzej czy później zaprocentuje i być może da ci jeszcze szansę powrotu na salony.
Niesłowny profesor
Cracovia tym razem zremisowała ze wspomnianym tutaj ŁKS-em 2:2. Punkt wywalczyła, ale już z nowym trenerem – Tomkiem Kafarskim. Dariusz Pasieka i jego dni zostały doliczone do końca. Trochę to dziwne, ponieważ w jednym z wywiadów tuż przed spotkaniem w Łodzi, prezes „Pasów”, profesor Filipiak - człowiek uczony i wydawałoby się szczery - zapowiedział, że na razie nie ma sensu zmieniać szkoleniowca, bo co to niby zmieni... Dosłownie parę dni później jednak szkoleniowca zmieniono. A tak z zaskoczenia, żeby dziennikarze mieli o czym pisać. W Cracovii zmiany, zmiany, zmiany, abstrahując oczywiście od wyników sportowych. Te wciąż są takie same.
Tacy wielcy na takim małym
W sobotę popatrzyłem sobie na drugą połowę pojedynku Legii Warszawa z bielszczanami, który zasłużenie wygrali podopieczni Skorży. Legia idzie na mistrza, właściwie to ma go już - z taką grą jak obecnie - na wyciągnięcie nogi. Pytanie tylko, czy jej piłkarze są dobrze rozciągnięci i będą w stanie tego dokonać?
Swoją drogą, ciekawie było popatrzeć na Daniela Ljuboję, Michała Żewłakowa czy Nacho Novo – czytaj: dość rozpoznawalnych zawodników w skali europejskiej, którzy grywali na całkiem fajnych stadionach – hasających po miniaturowym obiekciku Podbeskidzia, przykładowo podobnym nieco do tego pierwszoligowej Sandecji Nowy Sącz.
Podpadł mi, a wręcz irytował swoim zachowaniem niejaki Maciej Rogalski, występujący w ekipie gospodarzy, lub jak kto woli „górali”. Chociaż ten przydomek bardziej pasowałby do jakiegoś klubu z Zakopanego, ale co tam. Pan „Rogal”, mimo ponad trzech dyszek na karku zachowywał się jak panienka, bo symulował faule, zwijał się i krzyczał w sposób, który spowodowałby buraka na twarzy sześciolatka. A jak odepchnął Żyrę z Legii, to z kolei na mojej twarzy pojawiło się zdumienie. Ludzie patrzyli, a on takie jaja robił, z tym, że robił na poważnie. Przykre to i powinno się takie zachowanie piętnować np. srogim gwizdem.
Normalka
Śląsk przegrał u siebie z Koroną 1:2 co w ogóle mnie nie zdziwiło. Przegrał to przegrał i tyle, żadna sensacja. O podopiecznych Lenczyka, jak również o nim samym napisałem w pierwszym odcinku wszystko co mogłem napisać. Śląsk z "nestorem polskich trenerów" nie odniesie już raczej sukcesów, no chyba, że takimi - z dobrym efektem - nazywa się zabijanie gry ofensywnej i zniechęcanie kibiców do przyjścia na stadion przy Alei Śląskiej.
Wisełka z Leszkiem na zero
Miało być walecznie, zapachnieć wojną, a wyszła mała sprzeczka zakończona miłym pojednaniem. Na ogół to dobrze, ale nie jeśli chodzi o mecz Wisły Kraków z Lechem Poznań czyli drużyn mających aspiracje bycia „debeściakami” tej ligi.
Żal mi pana Michała Probierza, który bardzo liczył na rzesze kibiców gospodarzy w liczbie równej ilości wszystkich krzesełek na stadionie. Nie było kompletu, właściwie było do niego tak daleko jak z Krakowa do Nikozji (akurat w meczu z Apoelem był maks). W piątek na obiekt krakowian przybyło jakieś 21 tysięcy czyli mniej więcej tyle co zwykle. Ładnie, że Wisła często oddawała strzały na bramkę, widać już jakiś progres we wdrażaniu "ducha ofensywności". „Kolejorz” zaskoczył na plus, mógł wygrać – zabrakło szczęścia. Rumak nie przeskoczył Wisły, ale również nie okazała się ona dla niego przeszkodą nie do pokonania.
Gratuluję wszystkim tym, którzy przeczytali ten tekst do końca i zapraszam na kolejne.
Komentarze
Prześlij komentarz