Reminiscencja - szpital szkołą życia
Fot. archiwum autora
Kilka ostatnich dni spędziłem w miejscu gdzie pokoje wyłożone są kafelkami a "siostro" woła się na kobiety w białych kitlach. Skoro zatem wiadomo już co jak i wyszło też, że nie byłem na wczasach pragnę podzielić się z Wami garścią przemyśleń. Miejsce gdzie przebywałem te kilkadziesiąt godzin to znakomite poletko dla kogoś takiego jak ja- obserwatora i „młodego, który ciągle się uczy”. Widziałem tam wiele i doceniam fakt, że mogę wysnuć swoje zdanie na ten temat, nie z opowiadań lecz z autopsji. Pobyt tam, potraktowałem również jako swoistą formę ekspiacji, ale to już zostawię dla siebie.
PiS i...
Spotkałem wielu pozytywnych ludzi. Mimo, że leżałem z "kolegami' w przedziale wiekowym65-80 lat to znakomicie ich rozumiałem i czułem. Byli bogaci w wiedzę i doświadczenia, zupełnie jak marynarze, którym nie straszne nawet największe fale. Na oko 70- kilkuletni pan Andrzej był kiedyś żeglarzem. Ten człowiek, na dobre otworzył się (kilka godzin rozmowy, właściwie wywodu) w dniu gdy miałem wyjść ze szpitala. Opowiadał wyśmienicie. Wspominał dzień, w którym umarł Stalin(1953 rok). Wraz z kolegami przebywał akurat w szkole, a dyrektor na wiadomość o tej śmierci zorganizował apel. Gdy odczytywano "odszedł przywódca narodów,wspaniały człowiek..." jeden z ówczesnych kolegów mojego szpitalnego kumpla nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Dyrektor, gdy to zobaczył, próbując załagodzić zaistniałą sytuację stwierdził jedynie, że ludzie różnie przeżywają tę jakże fatalną wieść. Kolega Pana Andrzeja nie był oczywiście w szoku, a nawet postanowił zaprosić wszystkich znajomych do siebie, bo jego rodzice akurat byli jeszcze w pracy. Grupka młokosów mieszając wódkę z oranżadą wzniosła na tę jakże "smutną" okazję toast!
Pan Andrzej był PiS-owcem.Przemawiał – szczególnie na polityczne tematy – niczym kacyk. Dowiedziałem się od niego kto stoi za katastrofą smoleńską, kto za niskimi emeryturami i iwreszcie czemu obecny Premier palił kiedyś marychę oraz dlaczego nie chce powiedzieć skąd ją wziął. Nie zajmuję się polityką i w skali od 1 do 10 znam się na niej gdzieś na 1,9 ale słuchałem z zainteresowaniem.
Moim sąsiadem (z prawej strony łóżka) był zaś około 80-letni Pan, na którego wszystkie pielęgniarki wołały „Lolek”, żeby było bardziej pikantnie fan PO. Gdy wspomniany Pan Andrzej prawił swoje „Lolek” jedynie wzdychał pod nosem „o Boże”, albo coś w stylu przeciągłego„oszszsz”. Natychmiast odwracał się na bok, twarzą do okna lub ze złości zaciska łręce. Był pewny siebie i elokwentny, widziałem jak rozmawiał z pielęgniarkami czy odwiedzającymi go córkami ale w dłuższą dyskusję z PiS-owcem wdał się jeden,jedyny raz, gdy stwierdził, że to iż Tusk rozgrywa swoje mecze piłkarskie dwa razy w tygodniu nie musi świadczyć o tym, że idą na to jakieś ogromne pieniądze z budżetu państwa. Pan Andrzej był innego zdania i kilkakrotnie powtarzał, że to m.in. przez takie postępowanie szefa naszego rządu Polska jest w tym miejscugdzie jest. Dla niego to był stuprocentowy aksjomat. Nie komentowałem tego alemiałem łzy w oczach – ze śmiechu.
Inny, blisko 50-letni Pan X, który opuścił miejsce „chwilowego odpoczynku od życia” najszybciej z nas,wspominał, że pewnego razu w szpitalnej sali zebrało się akurat kilku sądeckich górali. W jednej chwili tryskając znakomitym humorem spod łóżek powyciągali flaszki ze śliwowicą. Gdy kolejka zdążyła obejść krąg dwa razy, a„biesiadującym” pojawiły się wypieki na twarzach, rozpoczęła się żarliwa dyskusja. O polityce, sporcie, kobietach i kilku innych mniej lub bardziej frapujących sprawach. Nie każdy bawił się jednak setnie. Jedna z sióstr przyniosła na tę okoliczność termometr by zmierzyć im nagły skok temperatur, tak to się biedaczka zestresowała. Musieli ją później ci górale delikatnie przeprosić i błagali też, by nic nie mówiła ordynatorowi.
Teraz nieco poważniej.Szacunek dla pielęgniarek. Jednego z pacjentów – przepraszam, za określenie - prawie roślinę, trzeba było przebierać przynajmniej 5 razy na dobę. O trzeciej rano też. Patrzyłem i dziwiłem się skąd w niektórych drobnych kobietach tyle siły.Chorego mężczyznę trzeba było bowiem obracać na wszystkie strony i przytrzymywać, zawsze we dwójkę. Siostry były miłe i uczynne. To pozytywne, sam tego zresztą doświadczyłem, mimo, że nie zawsze należę do tych najsympatyczniejszych i najmilszych, choć staram się jak mogę. Ktoś powie nawiązując jeszcze do pielęgniarek: „taka praca”. Ale nie oszukujmy się, za taką płacę można co najwyżej - w normalnym kraju - wycierać książki z kurzu. A i to jedynie te lżejsze.
Każdy jest inny
Ciekawie było popatrzeć na różnorodność ludzkich zachowań. Niektórzy z odwiedzających nie liczyli się z obcym,ale jednak bliźnim - przynajmniej takie miałem wrażenie. Nawet jak pojawiali się wieczorem, to kompletnie nie zwracali uwagi na to czy ktoś akurat śpi ipotrzebuje ciszy, a po prostu głośno i nieskrępowanie rozmawiali ze swoim chorym. Inni przychodzili i spokojnie szeptali, nie że plotkowali, a po prostu zwyczajnie nie chcieli nikomu przeszkadzać swoją obecnością. To się czuło. Jedni mówili „dzień dobry”, a inni wychodzili w milczeniu, mimo, że nikt nie spał. Niby ludzie, z zewnątrz tak samo zbudowani, lecz w środku jakże odmienni. Truizm,ale i tak mnie zaskoczył.
Niektórych jednak nie odwiedzał zupełnie nikt i to było najbardziej przykre. Pielęgniarka pytała bezdomnego:"przyjdzie ktoś dzisiaj do Pana, przyniesie chociaż jakieś spodnie na zmianę?”. On nie odpowiadał, wiedział, że nie ma sensu. Był Pan Janusz (cały czas leżał i patrzył zwykle w jedno miejsce na suficie, wspomniany Pan, którego trzeba było przebierać), którego doglądał syn po pracy na budowie. Potomek ów był do niego bardzo podobny, ale jedynie fizycznie.Ojciec mocno rzęził, ale jednak wyrzucał z siebie pojedyncze słowa do pielęgniarek, czy do nas - by mu w czymś ewentualnie pomóc, choćby w przykryciu kocem. Do syna nie chciał się odzywać, mówił mu czasem przesiąknięte złością "nie!",gdy ten chciał mu wcisnąć na siłę butelkę do ust, suponując że chce mu się pić.Ci dwaj ludzie byli sobie bliscy i dalecy zarazem. Bliscy tylko z racji pokrewieństwa.
Doceń to co masz
Osobiście doświadczyłem czegoś na kształt katharsis oraz czegoś o czym wspominali w „Czystej Brudnej Prawdzie” Sokół i Marysia Starosta gdy padł tekst o wolności czy życiu. W czasie zabiegu dostałem znieczulenie od pępka w dół. Już po wszystkim leżałem pod kroplówką. Przez około 20 godzin nie mogłem nic jeść i pić, choć chciałem,chciałem jak cholera lecz wiedziałem, że nie mogę. Przez trzy godziny nie miałem czucia w prawej nodze, a cztery w lewej (strona operowana). Wtedy poczułem- choć pewnie namiastkowo - jak wygląda życie sparaliżowanego. Chcesz podnieść nogę,wydaje Ci się, że to błahe, jak mrugnięcie okiem. Tymczasem nie możesz. Próbujesz,raz, drugi, dziesiąty i w końcu stwierdzasz "to bez sensu". Oczywiście bardzo przykre uczucie. Wtedy dostrzegasz jak ważne są te z pozoru oczywiste rzeczy. Patrzysz na ludzi. Widzisz, że mogą gdzieś iść, coś jeść, czy siedzieć na czterech literach. Zazdrościsz im. Nie tego, że kupili sobie nowy zegarek,buty ale tego, że zwyczajnie się poruszają, że normalnie żyją. Zwykłe pójście do sklepu urasta wtedy do rangi wspaniałej i niesamowitej podróży. Tymczasem Ty leżysz i jedyną Twoją siłą jest umysł.
Najgorszym momentem pobytu w szpitalu nie było ani samo, nieco się dłużące oczekiwanie na zabieg,ani sam zabieg, a zastrzyk. Zastrzyk w kręgosłup. Słup kręgów, który umożliwia Ci podstawowe funkcjonowanie w pionie. Dostając zastrzyk znieczulający, gdy młody (niedoświadczony?) lekarz nie mógł się wkuć, a cały proces trwał z kilka dobrych minut w mojej głowie kłębiły się myśli z serii "a co jeśli coś nie wyjdzie?”, które jednak dzięki optymizmowi ulatywały. To była chwila, niby nic, a jednak poruszyło mi mózg i dało do myślenia.
Po części jestem zadowolony z tego, że widziałem wszystko na własne oczy i miałem okazje tego doświadczyć.Pobyt w szpitalu - w moim przypadku kilkudniowy - skłonił mnie do refleksji nad życiem. Nie wiem jak się czuli pacjenci, którzy w łóżkach spędzili tydzień czy dwa ale przypuszczam, że woleli by być w tym czasie gdzieś na wspomnianych wczaso-wakacjach choćby na Karaibach. Za oknem świeci słońce, a Ty leżysz.Przewracasz się z boku na bok, wiesz, że jutro i za tydzień też, będzie tak samo. Monotonia. Leżysz wśród ludzi, ale tak naprawdę jesteś sam. Wiesz, że za murami szpitala jest życie. Ludzie jeżdżą samochodami, pracują, odwożą dzieci do szkoły, spotykają się na kawę, idą do kina czy na mecz. A Ty nic.
Pamiętajcie, dbajcie o swoje zdrowie. Jak? Choćby ciepło się ubierając. To ponoć jedna z recept na długie i dobre życie. Nie wiecie kiedy przyjdzie Wasza kolej by zawitać tam gdzie ja. Nikt nie wie. Możecie mieć jednak to szczęście, że nie przyjdzie i będziecie zdrowi. Doceńcie wtedy wartość ludzkiego życia. Doceńcie bo zwyczajnie się to opłaca.
Komentarze
Prześlij komentarz