Ropski Pustelnik nie lubi samotności
Słońce chyli się już ku zachodowi, przycmentarna droga powoli zatapia się w mroku, a tymczasem ktoś siedząc niemal na jej środku, wykuwa coś w kamieniu. Tym kimś jest pan Tadeusz, popularnie zwany „Tadkiem pustelnikiem”. Cóż może wykuwać taki człowiek? A choćby krzyż na swój grobowiec.
W Niedzielę Palmową wyruszam na poszukiwania pana Koszyka, bo tak brzmi jego nazwisko. Docieram do baraku na styl wozu Drzymały. Mijam go jednak i udaję się do domu pana Bogdana Siuty, który mieszka nieopodal. Ten idzie do wspomnianego baraku i okazuje się, że pan Tadek nie poszedł do kościoła, tylko drzemie wewnątrz. – Niech pan napisze, że on to w nocy zamiast spać czyta gazety. Ma tam jakieś historyczne. W dzień natomiast zamiast wstawać, to on śpi i dziś przez to wszystko nawet do kościoła nie poszedł – kręci głową pan Bogdan.
Pan Tadek lub jak kto woli Pustelnik ma 78 lat. W baraku mieszka ósmy rok wliczając zimę. Gdy dziwię się jak wytrzymuje podczas mrozów, on zachwala, żenieraz jak się ogrzeje, to ma tak ciepło, że nawet rano nie chce mu się wstawać.
Jak sam mówi nie narzeka też na zdrowie, bo może wszystko. - Zjeść mogę,
chodzić mogę, spać też mogę. Czego trzeba więcej? Alkohol czy nikotyna w moim
przypadku całkowicie odpadają. Nie mam smaku do wódki, ani do piwa i choć z tym
mam dobrze. Przynajmniej wydaję mniej pieniędzy. Lubię kobiety. Wiadomo, jak są
ładne dziewuchy - chociaż człowiek już stary dziadek – to oczywiste, że się
każdemu podobają. To jest normalne jak świat światem był, ale nie żebym się też
zakochał na 80 lat. Co to, to nie – zaczyna swoją opowieść.Gdy tak chwilę mi się przypatruje, pyta czy nie chciałbym żeby znalazł mi
dziewczynę. Odpowiadam, że już mam, a on stwierdza tylko, że mógłby mi
poszukać, bo zna dwie z gimnazjum. Urodziwe, mądre i wesele by nam wyprawił.
–Ile masz lat? Daję ci 19. – pyta prosto z mostu. Odpowiadam, że 23, a on na
to, że osiem lat różnicy to jeszcze nie problem. Informuję go, że na potrzeby
tego artykułu pstryknę mu kilka zdjęć. Zgadza się i… znika. Czekam jakieś 20
minut. Wraca. Ma na sobie żółty sweter, białą koszulę oraz brązowy płaszcz. –
Do gazety musiałem ubrać coś ładnego. Widzę, że mamy takie same buty – z
powrotem zagaja i pozuje na tle swojego baraku.
W poniedziałek spotykamy się po raz drugi, tym razem na dłuższą rozmowę.
Godzina dziewiąta rano. – Już myślałem, że nie przyjdziesz, ale zauważyłem
czerwone auto więc pomyślałem, że to twoje i poczekałem – rzuca na początek.
Zaczynamy i na pierwszy ogień pytam go o jego plany i marzenia. On bez chwili
zastanowienia zaczyna swoją wypowiedź, jak gdyby przygotowywał się na nią od
dłuższego czasu. - Marzenia człowiek zawsze jakieś miał i ma, ale
niezrealizowane i daleko mu do tego żeby do czegoś w życiu dojść. Majątek też
jakiś posiadałem, ale żem go rozsprzedał, zresztą za pół darmo. Gdybym nie miał
emerytury to żyłbym gorzej niż ten biedak z Ewangelii. A tak, dzięki temu żyję.
Dla mnie kilkaset złotych to dużo pieniędzy. Chociaż tyle dobrego, że mam wiek
emerytalny – wyznaje ze szczerością w głosie.
Pan Tadeusz twierdzi, że mógłby długo opowiadać o ludziach, którzy w jakiś
sposób go skrzywdzili, ale jak sam przyznaje, nie wystarczyłoby miejsca w
jednym artykule. - Całe życie robię na ludzi, na złodziei, na takich pieronów
właśnie co mnie wykorzystują. To mnie denerwuje. Pójść komu na rękę to cię tak
wydutka, żebyś został w koszuli. Stale ode mnie pożyczają, nie wiadomo czy
oddadzą. Taki to prosi, nudzi no to nie dasz? Kurzoki diable pożyczyły ode mnie
osiemnaście stówek. Żeby oddali chociaż do końca roku, to ani się jeden z
drugim nie pokaże. Z dawna to nie pozapłacali za to wszystko co ode mnie brali,
no to idź do sądu to więcej stracisz niż zyskasz. Całe życie nie miałem nic do
czynienia z sądami i nie myślę mieć, bo ile jeszcze pożyję? Mimo wszystko i tak
mi zachodzi potrzeba, choć częściowo sądownie upomnieć się o swoje – mówi.
Wspomina również o dzieciach, które pozbawiły go trzech wózków. - Brzdące już
mi trzy skradły, na złość robią, a przecież to jest moja prawa ręka bo zawsze
coś ciekawego się trafi, to się weźmie na wózek i dobrze z tym jest – informuje
mnie z żalem.
Pytam go o wspomniane gazety, przez które ponoć śpi w dzień. Zwierza się,
że ma chyba fioła na tym punkcie. - Co dorwę gdzie jakie gazety to do drugiej w
nocy nie odpuszczę, a muszę je przelecieć. Lubię czytać, przez lupę oczywiście.
Mam różne i choć są one np. z 2007 roku to jest w nich sporo ciekawych rzeczy.
Lubię książki historyczne, wojenne, ale kiedy ja to przeczytam? Historia dawna
i teraźniejsza - na ten temat miałbym dużo do powiedzenia, mógłbym to nawet
dokładnie opisać w gazecie i niechby to ludzie poczytali. Nie mam przecież
nawet siedmiu klas szkoły podstawowej, żadnych studiów, a widzę ile złego
dzieje się np. w naszej gospodarce. Trzeba nad wszystkim pomyśleć – na chwilę
się zawiesza.
Z rozmowy dowiaduję się również skąd wzięło się jego przezwisko. Przypomina
sobie, że poszło o pustaki. Raz nie dał komuś za nie tylu pieniędzy ile trzeba
i ten ktoś krzyknął do niego: „Ty Pustelniku!”. Jak sam jednak przyznaje nie ma
o to żalu, bo nic mu przez to nie ubędzie. - Czasem gdy ktoś przyjedzie z
dalsza, to jak się zapyta o Pustelnika to: „o jest, jest”– ludzie wiedzą. A po
nazwisku to by nie wiedzieli – śmieje się.
Bohater tego tekstu najbardziej w swoim życiu żałuje jednego, mianowicie
tego, że nie założył rodziny. – Brak żony i dzieci, to tym sknociłem sobie
życie. Nie życzyłbym nikomu, żeby szedł moim śladem. Źle być na starość samemu.
Dokąd człowiek jest młody, przykładowo do pięćdziesięciu lat to wszystko jest
dobrze. Później odczuwa się już jednak tą samotność. Mówię młodziakom, żeby
myśleli o ułożeniu sobie życia jeszcze przed trzydziestką. Na nic majątek, na
nic pieniądze, jak nie ma człowiek rodziny. Na te lata powinienem już mieć
prawnuki – znów zawiesza głos, a jego twarz smutnieje.
Uśmiecha się gdy z mojej strony pada pytanie o zwierzęta. Jak twierdzi nie
może się wprost od nich opędzić – Żadnego nie odgonię, a coś temu trzeba dać,
bo jakżeby nie? Boże zachowaj, żebym się znęcał nad zwierzętami. Zwierzę jest
przyjacielem człowieka, zresztą chroni je ustawa – mówi z przekonaniem.
Wysiadamy z auta, idziemy zobaczyć jego grób, który sam wykopał, a nawet
przystroił już wieńcami. Zadbał więc o wszystko. Sam wykonał piwniczkę bo jak
po chwili pyta, kto by to za niego zrobił? - Betonowe płyty do grobu już
odlałem, teraz muszę je przenieść na miejsce. Tę granitową na wierzch to
wkrótce sobie załatwię. Mało to ich mają ci co robią grobowce? – zastanawia się
patrząc w moją stronę.
Proszę go, by opisał mi cały proces budowy. Czyni to od razu, niemal z
pasją w głosie. Na asfalcie mierzył beton, tak żeby był przejazd, dowoził sobie
wszystko wózeczkiem i tak to wszystko trwało przez lato i jesień ostatnich
dwóch lat. - Nie mam roboty więc mam czas, a od podwójnej piwniczki wzięliby
ode mnie z tysiąc złotych. Zapłaciłem za piasek, gryz, cement i tyle. Co do
prac na drodze to ze troje ludzi mnie ochrzaniło. „Ej, bo kamyczek, bo to.” A
jeden sobie niby przednią oponę przebił, przez tego kamyczka. Ponoć zdarzyło
się to wieczorem ale przecież w aucie ma światła. To nie widział? A ja tak
mieszałem, żeby przejazd był. Przecież wiem jak to trzeba robić – dziwi się.
Opowiada, że zebrał kilkadziesiąt taczek betonu i ziemi. Zrobił sobie grób nad
swoim tatą. Co prawda snuł większe plany co do innych grobowców swojej rodziny,
ale proboszcz mu odradził, to i odpuścił. Wielkiej satysfakcji z racji budowy
jak sam przyznaje - nie ma, bo to żadna przyjemność. - Martwię się tym co
będzie po mojej śmierci z moimi rzeczami. Komu to zostanie? Tak nieraz dumam i
całą noc, a wszystko to przez takie głupie usytuowanie swojego życia – żali
się.
O wierze i śmierci może rozmawiać. Nie unika tego tematu. W pewnym momencie
przemawia do mnie prostym ale i mądrym językiem: - W jakiej żeś się wierze
urodził, w takiej umieraj. To jest najlepsze. Jak zaczniesz przechodzić z
jednej na drugą to nic dobrego. A dużo jest takich ludzi jak ateiści co to niby
ochrzczony, niby katolik a zachowuje się jak pies w stosunku do zająca. Miałem
kontakt ze świadkami Jehowy, przez około dwa lata. Poznałem ich doktrynę i
wywnioskowałem żeśmy są daleko w tyle za ich postawą i życiem religijnym.
Dlaczego? Bo taki człowiek to nie przeklnie, nie oszuka cię, nie skrzywdzi. Tam
u nich to wszyscy nazywają się braćmi, siostrami i za to ich pochwalam, mimo,
że nie myślę do nich przystępować. Z drugiej strony oni twierdzą, że kiedyś
będzie raj na ziemi. To jest fanatyzm religijny, ale co przerobisz ich? A ja
się pytam po co im raj na ziemi jak ten raj już jest. Bo każdy miesiąc
listonoszka przywozi mi świnię na półtora metra, no w sensie rentę – mówi z
przekonaniem w głosie.
Święta wielkanocne ropski Pustelnik spędzi zapewne w swoim baraku. Po
chwili dodaje, że nie jest jakimś dziwakiem i nie ucieka od ludzi. Zastanawia
się którego znajomego odwiedzi w drugi dzień świąt, bo o tym, że gdzieś wyjdzie
jest przekonany już teraz.
Pytam go jeszcze o najcenniejsze rzeczy, jakie udało mu się znaleźć.
Wspomina, że parę lat temu dużo jeździł do Gorlic ale teraz tego zaniechał, bo
bilety są za drogie i właściwie nie ma sensu jeździć. – Już 27 lat temu, gdy
zmarł mój ojciec, miałem chałupę załadowaną aż po sufit i trzeba było to
wszystko wywalać ponieważ ją sprzedawałem. Doszło tylko niepotrzebnej roboty i
kosztów. Teraz mój sąsiad krzyczy, żebym mu już nic nie przynosił na działkę,
ale jak tu posłuchać? Przed tą rozmową zajrzałem do kontenera, patrzę a tu
takie piękne ciuchy więc jak tu tego nie wziąć? Sprzedać nie ma komu, zostawić
szkoda, a spalić jeszcze bardziej. To takie zaraźliwe, ale co mam zrobić –
zastanawia się.
Jak mówi ma wiele ciuchów, tyle, że wystarczyłoby do obdarowania kilku
rodzin. Dodaje, że w śmieciach można znaleźć przysłowiowe „czego dusza
zapragnie”. - Narzekamy, że bieda. Bieda była ale podczas wojny, pamiętam bo
miałem 5,5 roku. Ile teraz żywności przynoszę to się w głowie nie mieści!
Jednego nie zjem, a mam już następne. Samych słoików z dżemami, wędlin,
bombonierek nieraz nie potrafię zliczyć. Sklepy wyrzucają towary bo
przeterminowane, a nic się temu nie dzieje. Ostatnio nabyłem dwie paczki
czekoladek, było tego kilka kg i do dziś biorę je ze sobą, jem ze smakiem. Zbyt
dużo żywności się u nas marnuje. Ja z tego czerpię i mam dobrze. Zdrowie mi
dopisuje i czego – prócz rodziny – trzeba mi więcej?
Tekst w nieco skróconej formie ukazał się na łamach "Gazety
Gorlickiej" 6.04.2012
chodzić mogę, spać też mogę. Czego trzeba więcej? Alkohol czy nikotyna w moim
przypadku całkowicie odpadają. Nie mam smaku do wódki, ani do piwa i choć z tym
mam dobrze. Przynajmniej wydaję mniej pieniędzy. Lubię kobiety. Wiadomo, jak są
ładne dziewuchy - chociaż człowiek już stary dziadek – to oczywiste, że się
każdemu podobają. To jest normalne jak świat światem był, ale nie żebym się też
zakochał na 80 lat. Co to, to nie – zaczyna swoją opowieść.Gdy tak chwilę mi się przypatruje, pyta czy nie chciałbym żeby znalazł mi
dziewczynę. Odpowiadam, że już mam, a on stwierdza tylko, że mógłby mi
poszukać, bo zna dwie z gimnazjum. Urodziwe, mądre i wesele by nam wyprawił.
–Ile masz lat? Daję ci 19. – pyta prosto z mostu. Odpowiadam, że 23, a on na
to, że osiem lat różnicy to jeszcze nie problem. Informuję go, że na potrzeby
tego artykułu pstryknę mu kilka zdjęć. Zgadza się i… znika. Czekam jakieś 20
minut. Wraca. Ma na sobie żółty sweter, białą koszulę oraz brązowy płaszcz. –
Do gazety musiałem ubrać coś ładnego. Widzę, że mamy takie same buty – z
powrotem zagaja i pozuje na tle swojego baraku.
W poniedziałek spotykamy się po raz drugi, tym razem na dłuższą rozmowę.
Godzina dziewiąta rano. – Już myślałem, że nie przyjdziesz, ale zauważyłem
czerwone auto więc pomyślałem, że to twoje i poczekałem – rzuca na początek.
Zaczynamy i na pierwszy ogień pytam go o jego plany i marzenia. On bez chwili
zastanowienia zaczyna swoją wypowiedź, jak gdyby przygotowywał się na nią od
dłuższego czasu. - Marzenia człowiek zawsze jakieś miał i ma, ale
niezrealizowane i daleko mu do tego żeby do czegoś w życiu dojść. Majątek też
jakiś posiadałem, ale żem go rozsprzedał, zresztą za pół darmo. Gdybym nie miał
emerytury to żyłbym gorzej niż ten biedak z Ewangelii. A tak, dzięki temu żyję.
Dla mnie kilkaset złotych to dużo pieniędzy. Chociaż tyle dobrego, że mam wiek
emerytalny – wyznaje ze szczerością w głosie.
Pan Tadeusz twierdzi, że mógłby długo opowiadać o ludziach, którzy w jakiś
sposób go skrzywdzili, ale jak sam przyznaje, nie wystarczyłoby miejsca w
jednym artykule. - Całe życie robię na ludzi, na złodziei, na takich pieronów
właśnie co mnie wykorzystują. To mnie denerwuje. Pójść komu na rękę to cię tak
wydutka, żebyś został w koszuli. Stale ode mnie pożyczają, nie wiadomo czy
oddadzą. Taki to prosi, nudzi no to nie dasz? Kurzoki diable pożyczyły ode mnie
osiemnaście stówek. Żeby oddali chociaż do końca roku, to ani się jeden z
drugim nie pokaże. Z dawna to nie pozapłacali za to wszystko co ode mnie brali,
no to idź do sądu to więcej stracisz niż zyskasz. Całe życie nie miałem nic do
czynienia z sądami i nie myślę mieć, bo ile jeszcze pożyję? Mimo wszystko i tak
mi zachodzi potrzeba, choć częściowo sądownie upomnieć się o swoje – mówi.
Wspomina również o dzieciach, które pozbawiły go trzech wózków. - Brzdące już
mi trzy skradły, na złość robią, a przecież to jest moja prawa ręka bo zawsze
coś ciekawego się trafi, to się weźmie na wózek i dobrze z tym jest – informuje
mnie z żalem.
Pytam go o wspomniane gazety, przez które ponoć śpi w dzień. Zwierza się,
że ma chyba fioła na tym punkcie. - Co dorwę gdzie jakie gazety to do drugiej w
nocy nie odpuszczę, a muszę je przelecieć. Lubię czytać, przez lupę oczywiście.
Mam różne i choć są one np. z 2007 roku to jest w nich sporo ciekawych rzeczy.
Lubię książki historyczne, wojenne, ale kiedy ja to przeczytam? Historia dawna
i teraźniejsza - na ten temat miałbym dużo do powiedzenia, mógłbym to nawet
dokładnie opisać w gazecie i niechby to ludzie poczytali. Nie mam przecież
nawet siedmiu klas szkoły podstawowej, żadnych studiów, a widzę ile złego
dzieje się np. w naszej gospodarce. Trzeba nad wszystkim pomyśleć – na chwilę
się zawiesza.
Z rozmowy dowiaduję się również skąd wzięło się jego przezwisko. Przypomina
sobie, że poszło o pustaki. Raz nie dał komuś za nie tylu pieniędzy ile trzeba
i ten ktoś krzyknął do niego: „Ty Pustelniku!”. Jak sam jednak przyznaje nie ma
o to żalu, bo nic mu przez to nie ubędzie. - Czasem gdy ktoś przyjedzie z
dalsza, to jak się zapyta o Pustelnika to: „o jest, jest”– ludzie wiedzą. A po
nazwisku to by nie wiedzieli – śmieje się.
Bohater tego tekstu najbardziej w swoim życiu żałuje jednego, mianowicie
tego, że nie założył rodziny. – Brak żony i dzieci, to tym sknociłem sobie
życie. Nie życzyłbym nikomu, żeby szedł moim śladem. Źle być na starość samemu.
Dokąd człowiek jest młody, przykładowo do pięćdziesięciu lat to wszystko jest
dobrze. Później odczuwa się już jednak tą samotność. Mówię młodziakom, żeby
myśleli o ułożeniu sobie życia jeszcze przed trzydziestką. Na nic majątek, na
nic pieniądze, jak nie ma człowiek rodziny. Na te lata powinienem już mieć
prawnuki – znów zawiesza głos, a jego twarz smutnieje.
Uśmiecha się gdy z mojej strony pada pytanie o zwierzęta. Jak twierdzi nie
może się wprost od nich opędzić – Żadnego nie odgonię, a coś temu trzeba dać,
bo jakżeby nie? Boże zachowaj, żebym się znęcał nad zwierzętami. Zwierzę jest
przyjacielem człowieka, zresztą chroni je ustawa – mówi z przekonaniem.
Wysiadamy z auta, idziemy zobaczyć jego grób, który sam wykopał, a nawet
przystroił już wieńcami. Zadbał więc o wszystko. Sam wykonał piwniczkę bo jak
po chwili pyta, kto by to za niego zrobił? - Betonowe płyty do grobu już
odlałem, teraz muszę je przenieść na miejsce. Tę granitową na wierzch to
wkrótce sobie załatwię. Mało to ich mają ci co robią grobowce? – zastanawia się
patrząc w moją stronę.
Proszę go, by opisał mi cały proces budowy. Czyni to od razu, niemal z
pasją w głosie. Na asfalcie mierzył beton, tak żeby był przejazd, dowoził sobie
wszystko wózeczkiem i tak to wszystko trwało przez lato i jesień ostatnich
dwóch lat. - Nie mam roboty więc mam czas, a od podwójnej piwniczki wzięliby
ode mnie z tysiąc złotych. Zapłaciłem za piasek, gryz, cement i tyle. Co do
prac na drodze to ze troje ludzi mnie ochrzaniło. „Ej, bo kamyczek, bo to.” A
jeden sobie niby przednią oponę przebił, przez tego kamyczka. Ponoć zdarzyło
się to wieczorem ale przecież w aucie ma światła. To nie widział? A ja tak
mieszałem, żeby przejazd był. Przecież wiem jak to trzeba robić – dziwi się.
Opowiada, że zebrał kilkadziesiąt taczek betonu i ziemi. Zrobił sobie grób nad
swoim tatą. Co prawda snuł większe plany co do innych grobowców swojej rodziny,
ale proboszcz mu odradził, to i odpuścił. Wielkiej satysfakcji z racji budowy
jak sam przyznaje - nie ma, bo to żadna przyjemność. - Martwię się tym co
będzie po mojej śmierci z moimi rzeczami. Komu to zostanie? Tak nieraz dumam i
całą noc, a wszystko to przez takie głupie usytuowanie swojego życia – żali
się.
O wierze i śmierci może rozmawiać. Nie unika tego tematu. W pewnym momencie
przemawia do mnie prostym ale i mądrym językiem: - W jakiej żeś się wierze
urodził, w takiej umieraj. To jest najlepsze. Jak zaczniesz przechodzić z
jednej na drugą to nic dobrego. A dużo jest takich ludzi jak ateiści co to niby
ochrzczony, niby katolik a zachowuje się jak pies w stosunku do zająca. Miałem
kontakt ze świadkami Jehowy, przez około dwa lata. Poznałem ich doktrynę i
wywnioskowałem żeśmy są daleko w tyle za ich postawą i życiem religijnym.
Dlaczego? Bo taki człowiek to nie przeklnie, nie oszuka cię, nie skrzywdzi. Tam
u nich to wszyscy nazywają się braćmi, siostrami i za to ich pochwalam, mimo,
że nie myślę do nich przystępować. Z drugiej strony oni twierdzą, że kiedyś
będzie raj na ziemi. To jest fanatyzm religijny, ale co przerobisz ich? A ja
się pytam po co im raj na ziemi jak ten raj już jest. Bo każdy miesiąc
listonoszka przywozi mi świnię na półtora metra, no w sensie rentę – mówi z
przekonaniem w głosie.
Święta wielkanocne ropski Pustelnik spędzi zapewne w swoim baraku. Po
chwili dodaje, że nie jest jakimś dziwakiem i nie ucieka od ludzi. Zastanawia
się którego znajomego odwiedzi w drugi dzień świąt, bo o tym, że gdzieś wyjdzie
jest przekonany już teraz.
Pytam go jeszcze o najcenniejsze rzeczy, jakie udało mu się znaleźć.
Wspomina, że parę lat temu dużo jeździł do Gorlic ale teraz tego zaniechał, bo
bilety są za drogie i właściwie nie ma sensu jeździć. – Już 27 lat temu, gdy
zmarł mój ojciec, miałem chałupę załadowaną aż po sufit i trzeba było to
wszystko wywalać ponieważ ją sprzedawałem. Doszło tylko niepotrzebnej roboty i
kosztów. Teraz mój sąsiad krzyczy, żebym mu już nic nie przynosił na działkę,
ale jak tu posłuchać? Przed tą rozmową zajrzałem do kontenera, patrzę a tu
takie piękne ciuchy więc jak tu tego nie wziąć? Sprzedać nie ma komu, zostawić
szkoda, a spalić jeszcze bardziej. To takie zaraźliwe, ale co mam zrobić –
zastanawia się.
Jak mówi ma wiele ciuchów, tyle, że wystarczyłoby do obdarowania kilku
rodzin. Dodaje, że w śmieciach można znaleźć przysłowiowe „czego dusza
zapragnie”. - Narzekamy, że bieda. Bieda była ale podczas wojny, pamiętam bo
miałem 5,5 roku. Ile teraz żywności przynoszę to się w głowie nie mieści!
Jednego nie zjem, a mam już następne. Samych słoików z dżemami, wędlin,
bombonierek nieraz nie potrafię zliczyć. Sklepy wyrzucają towary bo
przeterminowane, a nic się temu nie dzieje. Ostatnio nabyłem dwie paczki
czekoladek, było tego kilka kg i do dziś biorę je ze sobą, jem ze smakiem. Zbyt
dużo żywności się u nas marnuje. Ja z tego czerpię i mam dobrze. Zdrowie mi
dopisuje i czego – prócz rodziny – trzeba mi więcej?
Tekst w nieco skróconej formie ukazał się na łamach "Gazety
Gorlickiej" 6.04.2012
Komentarze
Prześlij komentarz