Szymon Kulka: Dziwią mnie te nieznane numery

Rozmowa z Szymonem Kulką, mieszkańcem Ropy i zawodnikiem ULKS Lipinki, a od 9 grudnia Mistrzem Europy Juniorów w biegach przełajowych na dystansie 6000 metrów.


Można powiedzieć, że jesteś bardzo zabiegany. Niełatwo umówić się z Tobą na rozmowę.


Tak. (śmiech). Jestem na roztrenowaniu, odpoczywam, a już po świętach zacznie się prawdziwa jazda, bowiem wybieram się na obóz przygotowawczy. Odpuszczam przełaje, Mistrzostwa Świata w Bydgoszczy również. Powód jest prosty, nawet nie zdążyłbym wypocząć. Nie jest to też dobre dla organizmu, bo trzeba się przygotować do jednej imprezy, później do drugiej. Obecnie nastawiam się już na Młodzieżowe Mistrzostwa Europy.



Fot. pzla.pl


Miałem przygotowane dość sztampowe pytanie w stylu „by zdążyć na rozmowę zapewne biegłeś”, ale jednak go nie zadam… (Szymon przyjechał na miejsce rozmowy autem).


Akurat kupiłem samochód za oszczędności, a właściwie to zamieniłem go na trochę lepszy.


Wróćmy do sportu. Jak biega Ci się w zimowej scenerii, niekiedy dość mroźnej?


Szczerze to wolę jak jest zimno, nie lubię upałów. Mój organizm jakoś tak z przyzwyczajenia lepiej reaguje na chłód.


Gdy rozmawialiśmy w sierpniu stwierdziłeś, że jednym z Twoich największych celów na ten rok będą Mistrzostwa Europy Juniorów. Zapowiedziałeś, że będziesz się do tej imprezy przygotowywał w pocie czoła. Efekt jaki jest, każdy widzi.


Jest to głównie zasługa trenera Tomasza Świerzowskiego. Idealnie trafił w sezon. Już dwa tygodnie przed samym startem czułem się bardzo dobrze, fajnie to wszystko zagrało. Porządne przygotowania rozpocząłem za to dwa miesiące wcześniej, trenowałem na obozie w Zakopanem, następnie u siebie…


A potem to już poszło?


Poszło (śmiech).


Szymon opisz najdokładniej jak tylko pamiętasz, co czułeś mijając linię mety w Budapeszcie jako pierwszy?


Pojawiło się pewne niedowierzanie, bo jednak był to ogromny sukces. To wszystko jakoś tak do mnie nie docierało, czułem lekki szok.


Na mecie Bułgar Mitko Rumenov Tsenov, miał do Ciebie 4 sekundy straty. Czy w czasie biegu myślałeś o tym, że może Cię wyprzedzić?


W czasie biegu nie ma stresu. Kiedy pada strzał do startu, wszystko znika. Inaczej wygląda sprawa przed samym biegiem, chociaż i tak akurat u mnie było z tym dość dobrze, bo byłem pozytywnie nastawiony. Obawy oczywiście się pojawiały, ale już w trakcie zmagań zaskoczyła mnie sytuacja, że jestem na przodzie. Wtedy poczułem luz. Na pierwszych odcinkach czaił się za mną Norweg, a wiedziałem, że jest szybki i nie mogę mu na zbyt wiele pozwolić, więc walczyłem jak mogłem. Co do Tsenova, trzymał się dzielnie, ale przed nami był jeszcze ostry podbieg. Wtedy zaatakowałem dość konkretnie, zdawałem sobie sprawę z tego, że jak pierwszy znajdę się na górce to już będzie dobrze. Miałem naprawdę ciężkie nogi, robiąc ten podbieg...


Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, czego tak naprawdę dokonałeś?


Dopiero jak wróciłem do hotelu. Wcześniej  byłem w kilku miejscach, choćby na kontroli antydopingowej i nie było czasu na rozmyślanie. Mój organizm był odwodniony, musiałem wypić trzy litry wody, to był priorytet.  Potem gdy usiadłem sobie w pokoju, dotarło do mnie, że zdarzyło się coś fajnego.


Jesteś pierwszym Polakiem, który w przełajowym biegu indywidualnym na ME zdobył złoto. Przeszedłeś właśnie do historii.


Czuję się fajnie (śmiech). Na pewno to jakiś sukces, po prostu się z niego cieszę. Po prostu, ot tak.


Jak się żyje Mistrzowi Europy, zauważyłeś jakieś zmiany?


Wszyscy do mnie mailują (śmiech). Do drugiej w nocy muszę odpisywać na wiadomości, choćby na Facebook’u. Różni ludzie wysyłają zaproszenia, wielu nie znam, ale ich też akceptuję. Powiem tak, jeśli są to biegacze to zawsze przyjmuję ich do grona znajomych, bo nieraz kogoś nie do końca kojarzę, ale później przypominam sobie, że rozmawiałem z tym kimś na zawodach, czy rywalizowałem. Nieraz jednak zapominam twarze, ale jest przecież trochę ludzi w Polsce, więc mam wytłumaczenie (śmiech).


Kontaktują się ze mną dziennikarze, ale na razie odpisuję, że nie dam rady pogadać. Zwyczajnie nie wyrabiam czasowo. W piątek miałem sygnały z „Dziennika Polskiego” czy „Gazety Krakowskiej”, ale w sumie to teraz z Tobą, tak na żywo, rozmawiam z jako pierwszym. To prawda, że chciałbym mieć nieco więcej spokoju… ale jak trzeba to trzeba (śmiech). Dziennikarze mają taką pracę, a nie inną, więc muszę to nieraz uszanować.


Miałeś stres przed tym startem? Da się go porównać z tym z innych startów? Choćby z ME w Tallinie (10 000 metrów) gdzie uplasowałeś się na trzeciej pozycji.


Powiem tak, im człowiek starszy, tym bardziej koncentruje się na biegu. Mocniej denerwowałem się dzień przed startem, niż w dniu kiedy miał się odbyć. Na szczęście miałem wszystko dobrze poukładane, wiedziałem co mam robić. Dzień przed biegiem poszliśmy się jeszcze odstresować, coś zjeść. A potem pełna koncentracja. „Adrenalinka” była, ale w normie.


Niektórzy zawodnicy mają niestety tak, że zżera ich stres. Nawet dokładnie nie wiedzą co robią. Ja najbardziej denerwowałem się za młodzika. Każdy start w Mistrzostwach kraju był dla mnie sporym powodem do nerwów. Objawiało się to tym, że nie chciałem z nikim rozmawiać, ale stres w moim przypadku bardziej pomagał niż przeszkadzał. W jakiś sposób dopingował do działania.



Fot. Screen z profilu Szymona na Facebooku. Wpis autora.


Jak na Twój sukces zareagowała rodzina, jak przywitali Cię Twoi szkolni koledzy?


Koledzy na lekcji podrzucali mnie do góry i śpiewali „sto lat”. Rodzina była bardzo szczęśliwa ale na pewno trochę zszokowana. Moim celem na Węgrzech była przecież pierwsza dziesiątka, ale gdzieś tam w podświadomości po cichu liczyłem, że mogę mieć medal. Czułem tę szansę, no i udało się!


Rodzina dzwoniła z gratulacjami, więc pewnie rachunek telefoniczny będzie wyższy niż zwykle (śmiech). Pytali jak było, co czuję, itd. Jak tylko dostałem się do telefonu to na ekranie widniało 30 nieodebranych połączeń. A była to ledwie godzina po biegu. Z oczywistych przyczyn nie mogłem odbierać, potem jednak skontaktowałem się z rodzicami. Na drugi dzień, już na spokojnie, oddzwaniałem do kogo się dało. Dziwiły mnie jednak te nieznane numery (śmiech).


Odnośnie rodziny, Twoja siostra Regina również biega. Pójdzie w ślady brata?


Nie wiem czy pójdzie, ale idzie jej dobrze, dopinguję ją jak mogę. To tyle co mogę powiedzieć (śmiech).


Skąd w Was ten zapał do biegania?


Wcześniej, tak dla samego siebie, biegał mój starszy brat, Marcin. Ja z kolei próbowałem coś grać w piłkę nożną, lecz już w pierwszym meczu dopadła mnie kontuzja, złamanie nogi. No cóż, nie było mi chyba pisane, bym został piłkarzem (śmiech). Muszę zdradzić, że obecnie zbytnio nie lubię polskiej piłki nożnej, naszej reprezentacji też. Denerwuje mnie jedna rzecz, tyle kasy idzie na piłkę, a piłkarze tak jakby się nie starali, nie zależało im na dobrej grze. Uważam, że sportem narodowym nie powinna być piłka, ale już bardziej piłka ręczna, siatkówka, czyli po prostu te dyscypliny, w których radzimy sobie całkiem dobrze. Myślę też, że na każdy sport z budżetu państwa powinna być przeznaczana jedna, równorzędna stawka pieniędzy. W naszym kraju zapomina się o lekkoatletach, czy – często mniej popularnych - sportowcach, którzy najzwyczajniej w świecie również potrzebują wsparcia.


Nigdy nie ciągnęło Cię, by zamiast biegania pograć właśnie w piłkę, siatkówkę lub koszykówkę?


Jakoś specjalnie to nigdy. Zamiast czytania o sportowcach, posiadania swoich idoli, sam wolałem brać udział w zawodach, ale nie był to kosz czy piłka.


Zdradź co teraz?


W tym roku nie szykuję się już na nic. Jak wspomniałem, jestem na roztrenowaniu, truchtam to tu, to tam. Jeśli chodzi o przełaje to w grę wchodzić będę pewnie tylko Mistrzostwa Polski. Będę chciał zrobić minimum na MME (zrobiłem je już w tym roku), interesują mnie po prostu biegi na dystansie 10 000 m i 5000 m. Nie chcę biegać „przeszkód”, bo nie czuję się mocny w te klocki. Tam liczy się głównie technika.


Technika biegania, lądowania również?


Technika pokonywania przeszkód oraz rowów z wodą, do których trzeba mieć ogromną siłę w nogach. Po to, by wytrzymać trudy biegu. Teraz będę się szykował do młodzieżówki. A jestem tam najmłodszym rocznikiem, bo przechodzę od stycznia właśnie do tej kategorii wiekowej. Biegają tam zawodnicy o trzy lata starsi ode mnie. W pierwszym roku startów będzie mi trudniej, z drugiej strony nie powinno być jednak tak źle, bo człowiek – mam na myśli siebie - w dalszym ciągu się rozwija. Liczę na to, że będę szedł z wynikami do przodu, tak by w trakcie trzeciego roku startów w nowej kategorii, myśleć już na poważnie o seniorach. Obiecuję, że będę dawał z siebie wszystko, ale zobaczymy co czas przyniesie.


Da się wyżyć z biegania?


Nie da się. Na auto zbierałem przez cztery czy pięć lat. By coś uciułać, musiałbym być bardzo wysoko w hierarchii seniorskiej. Za ostatni tytuł nie dostałem ani grosza. Dla mnie jednak, najważniejszą rzeczą nie jest otrzymana premia, ale spełnianie się w tym co robię. Wolałbym być Mistrzem Europy czy Świata niż otrzymać 100 000 złotych. Taką mam naturę.



Fot. archiwum autora


Wywiad przeprowadzony na terenie restauracji „Gościniec dworski” w Ropie


Rozmowa również na GORLICE24.pl



Komentarze

  1. Swietny wywiad z Wielkim , ale skromnym człowiekiem,miejsce też godne mistrza -Gościniec Dworski.Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Cmentarz w Kobylance. Połowa października 2021

Z aparatem. W przeddzień Wszystkich Świętych - wizyta na cmentarzu w Gorlicach 28/10/2024

Filmy na Halloween - moja TOP 10 horrorów