Winyl w lombardzie? Raczej nie
Znaleźć tam można niemal wszystko. Od używanych czy powystawowych rowerów i skuterów po złoto, i gry komputerowe. Jest 5 lombardów lub jak kto woli - komisów w Gorlicach. Jako klient udaję się do pierwszego z nich – najmniejszego spośród wspomnianych - który znajduje się przy ulicy Krzywej, nieopodal rynku maślanego.
Jak zdradza mi jego współwłaściciel, który właśnie przerwał mycie starej lodówki, w czasie ostatnich świąt wielkanocnych - jak co roku zresztą - największym zainteresowaniem cieszyły się sprzęty codziennego użytku, takie jak odkurzacze czy miksery. Dla siebie szukam jednak starych płyt winylowych czy modeli samochodów. – Auta, właśnie takie stare, metalowe mieliśmy jakieś pół roku temu. Było tego z 50 sztuk ale rozeszło się w mgnieniu oka. Płyty leżą na półce, zaraz je panu pokażę – sprzedawca wlewa w moje serce odrobinę nadziei na znalezienie jakiegoś rarytasu.
Spośród kilkudziesięciu zakurzonych opakowań, w których znajdują się głównie przeboje mało znanych niemieckich kapel, natknąłem się na Irenę Jarocką czy płytę pop rockowego angielskiego zespołu Christie z… oryginalnym autografem jednego z członków. – 5 złotych za sztukę – informuje sprzedawca i dodaje, że jakiś czas temu pojawił się u nich w sklepie mężczyzna, który nie wybierał płyt tak jak ja, a wziął od razu 40 sztuk z przeznaczeniem na wystrój pokoju, przyklejając je do ściany. W pierwszym, komisie spędzam około 25 minut i w tym czasie nie pojawia się tam żaden potencjalny – prócz mnie - klient. – Panie cudów nie ma. Dodatkowo w ciągu 3 lat, trzy razy zmienialiśmy lokal. – wzdycha smutno nasz rozmówca. Gdy w pewnym momencie oznajmiam mu, że jestem dziennikarzem ten nie chce podawać swojego nazwiska i staje się bardzo małomówny - tak jak i niemal wszyscy pozostali. Dalej zwiedzam zatem gorlickie lombardy jako klient.
W następnym punkcie, tym przy ulicy Mickiewicza czuję się jak w innym wymiarze. Właściwie to przypomina on zwyczajny sklep z elektroniką i AGD. Towar począwszy od telewizorów, laptopów, gier komputerowych, głośników samochodowych, kuchenek mikrofalowych na złotych łańcuszkach kończąc, powystawiany jest bardzo schludnie. – Coś pana zainteresowało? – pyta mnie po około 10 minutach oględzin tamtejszy sprzedający. Informuję, że szukam winyli oraz modeli samochodowych. On szybko jednak stwierdza, że czegoś takiego na stanie nie mają i nigdy nie mieli. Dodaję więc, że interesuje mnie złota biżuteria dla dziewczyny. Wtedy on z szerokim uśmiechem pokazuje mi gablotkę pełną różnorakich złotych wyrobów, za które zapłacić trzeba nawet kilkaset złotych. Z ciekawości zerkam na… ten najdroższy. Moim oczom ukazuje się taki oto widok: 1860 złotych za łańcuszek i 676 za pierścionek. - Za tę kwotę mógłbym sprawić sobie samochód „na chodzie” – myślę w duchu. W międzyczasie przez sklep przewija się kilku klientów, a jedna pani sprzedaje telefon komórkowy swojego syna. - To dobra komórka, nowoczesna! Da mi pan za nią 130 złotych i sobie pójdę – jasno i pewnie stawia sprawę kobieta. Sprzedawca ze sporym zdziwieniem chłodzi jej optymizm oznajmiając, że telefon jest wart góra 30. Transakcja po kilkunastu minutach dochodzi co prawda do skutku, ale za zdecydowanie niższą sumę niż proponowano. Jak przyznaje sprzedający, gorliczanie oddają w zastaw co się da – a telefony komórkowe już w bardzo dużej liczbie. Moją uwagę przykuwa jeszcze kartka z napisem „hit cenowy”, którym okazuje się nóż elektryczny za 20 złotych. – Dobrze się sprzedają – zachwala sprzedawca i ze smutną miną ale, i z nadzieją w głosie – gdy oznajmiam mu, że muszę iść i na razie nie zakupię pierścionka – mówi „do zobaczenia”.
Trzecim lombardem, który odwiedzam jest ten przy ulicy Bieckiej, który tak jak poprzednik – wygląda na zwyczajny sklep ze sprzętem AGD i RTV. Wysokie na kilka metrów półki oferują całą gamę powystawowej niemieckiej elektroniki i różnorakich sprzętów gospodarstwa domowego. – To sprzedaje się najlepiej – twierdzi ekspedient. W dobrych cenach są tu rowery, które można kupić za równowartość markowych, sportowych butów. Przez sklep przewija się kilkanaście osób. Niestety nie znajduję nawet jednej płyty winylowej, a gdy zagajam w tej sprawie sprzedającego ten dziwi się tylko i oznajmia, że jestem pierwszą osobą, która pyta go o takie rzeczy. O modelach już więc nawet nie wspominam. Z towarów pokrewnych płytom, moim oczom ukazuje się za to w miarę nowoczesny adapter winylowy. Przy Bieckiej hitem cenowym jest głośnik… rowerowy w cenie dwóch paczek papierosów. – Po prostu mocuje go pan rzepem na jednośladzie, najlepiej kupionym u nas i jedzie przed siebie słuchając muzyki. Dodatkowo za zakupy powyżej 200 złotych otrzyma pan energooszczędną żarówkę gratis – zachęca pan zza lady.
Ostatnim punktem mojej „podróży” jest nowy komis przy ulicy Kołłątaja. To jedyne miejsce gdzie mogłem zbierać informacje jako dziennikarz. Joanna Karamon-Boczoń właścicielka sklepu otworzyła go niedawno, przenosząc się z innego miejsca bliżej centrum, bo jak przyznaje im bliżej rynku, tym więcej jest klientów. - W ciągu dnia pojawia się ich tylu, że nieraz ciężko zliczyć. Wcześniej, sprzedając na Zawodziu było kiepsko. Jesteśmy w nowym miejscu już 2 tygodnie i mogę powiedzieć, że jest tu lepiej niż przez cały rok w tamtym – zdradza.
Jak przyznaje mieszkańcy Gorlic najczęściej pozbywają się drobniejszych rzeczy jak np. wspomnianych telefonów komórkowych. – Jeszcze rok temu królowały laptopy. Moda na złoto też już się skończyła, bo ludzie pozbyli się tego co mieli – mówi sprzedająca. Klienci z kolei szukają u niej głównie sprzętów kuchennych. Obecnie w cenie 70 zł można nabyć maszynę do produkcji lodów. – To chyba jedyny taki produkt w okolicy, tylko u nas można go kupić – zachwala właścicielka. Sporym zainteresowaniem cieszą się tu również wózki dziecięce, których posiadaczem można stać się nawet za 100 złotych. Tylko w ubiegłym tygodniu udało się sprzedać siedem sztuk. Jak podkreśla ta przedsiębiorcza kobieta, na prowadzeniu lombardu da się zarobić, ale na początku bywa bardzo ciężko. - Klient musi się przekonać do towaru, a potem jakoś się to rozkręca. Pochwalę się jeszcze, że mamy stałych bywalców, którzy wracają do mnie co kilkanaście dni – cieszy się. Nie sposób domyślić się dlaczego, wszak miła obsługa to podstawa, a takową tutaj spotkaliśmy. Jedynym minusem zdaje się być czynsz. – Pod tym względem możemy równać do Nowego Sącza, a nawet Krakowa! W Gorlicach są bardzo wysokie opłaty – na chwilę zawiesza głos, by za moment pokazać mi buciki dziecięce, które mógłbym zakupić dla dziecka. Niestety dziecka póki co nie posiadam, więc na realizację transakcji trzeba będzie jeszcze poczekać. Kilka dni później dowiaduję się jednak, że pani Joanna postanowiła się przebranżowić i prowadzi obecnie firmę budowlaną. Cóż, chyba jednak dał jej się we znaki ten czynsz.
Tekst został opublikowany na łamach Gazety Gorlickiej (17 sierpnia 2012) pod "nieco" zmienionym tytułem i w nieco krótszej formie
Komentarze
Prześlij komentarz