Wspaniałe 7 dni
Co można zrobić w czasie jednego tygodnia? Można go przepracować, „przeuczyć”, przespać lub jak kto woli - „jakoś” przemęczyć. Ja poszedłem nieco inną - bo angielską - drogą. Na pozór rzecz to banalna, przecież wyjechało tam z dobre pół narodu polskiego, żadna egzotyka… Na szczęście dla siebie samego uważam inaczej i podobnie jak choćby „Ferdynand Kiepski” czyli Andrzej Grabowski, od zawsze pociągały mnie tamtejsze - styl bycia, strój, dowcip, czy angielska „flegma”.
Do tej pory swój obraz na temat tego kraju budowałem głównie na podstawie przygód Jaśka Fasoli czy Benny’ego Hilla i… nie zawiodłem się. Anglia jest inna niż typowy europejski „kolega”, dzięki czemu – jak dla mnie – zdecydowanie bardziej fascynująca To nie kurtuazja, a mocno zmultiplikowana prawda. Dodatkowo miałem w pakiecie wspaniałych gospodarzy.
Angielskie puddingi, krewetki w cieście, miękkie i szlachetne łososie, wszelakie zapiekanki, sery niebiesko-pleśniowe, kukurydze słodkie i słone, trunki niekoniecznie bezalkoholowe, i inne „cuda dziwy” łechtały moje podniebienie w sposób niezapomniany od rana do wieczora, dzień za dniem. Szara rzeczywistość ustąpiła miejsca słodkiej quasi-rzeczywistości. Przepraszam za próżność, ale czasami można sobie pozwolić na odrobinę relaksu, wszak życie statystycznego Polaka – na tle Anglika – jest o wiele trudniejsze. Jak to powiedział pewien mądry człowiek „Angole żyją dłużej od Polaków, mimo tego, że faszerują się bardziej zmodyfikowanym jedzeniem i wdychają mocniej zanieczyszczone powietrze. Jak to możliwe? Mają pieniądze, zarabiają je w sporych ilościach i to w niezbyt wyszukany sposób. Mogą być hydraulikami, czy kominiarzami ale wiedzą, że żyją. Odczuwają dzięki temu mniejszy stres i idą przez życie na luzie, a to procentuje”. Nie sposób się nie zgodzić. Mało u nas w Polsce ludzi uśmiechniętych, a już szczególnie zimą. W Anglii niemal każdy się z czegoś cieszy, zresztą w trakcie mego pobytu, był zapewne ku temu wyjątkowy powód – przez pięć dni z rzędu na siedem, świeciło tam słońce i za zespołem Golden Life mogłem sobie bez przerwy nucić „oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba…”.
Wróćmy do rdzenia tego tekstu czyli chwil, które będę pamiętał. Odwiedziłem stadiony i zaplecza treningowe obydwu Manchesterów, Boltonu czy Leeds Utd. Choć widziane z zewnątrz sprawiły, że uzmysłowiłem sobie na własne oczy, jak bardzo w tyle jesteśmy za Anglikami jeśli chodzi o infrastrukturę i napawały sporą radością, iż mogę dotknąć historii wielkiego futbolu swoją skromną dłonią. Ostatni z wymienionych klubów, choć występuje na zapleczu Premiership bije na głowę np. Wisłę Kraków – przemilczę aspekt sportowy, gdzie werdykt nie jest do końca jednoznaczny – jeśli chodzi o ofertę pamiątek klubowych począwszy od gumiaków dla dzieci z logo Leeds, na wycieraczkach – oczywiście z logo klubu - skończywszy (zdjęcia porównawcze wkrótce na blogu).
Salony Porsche oraz przede wszystkim – Ferrari przypomniały mi dziecinne lata beztroski, gdy jako kilkulatek rysowałem blaty mebli oczywiście resorakami. Wizyta w Yorku – niesamowicie zabytkowym, klimatycznym i kamiennym mieście; piknik nad „bardzo wyalienowanym i wycofanym” tego dnia morzem Irlandzkim; przegrana paru monet w kilku niezmiernie wciągających – acz zaprogramowanych by przegrać - rozgrywkach maszynowych; błotny spacer wokół tajemniczego i pięknego jeziora, w którym nigdy nie można się kąpać; obserwowanie stad baranów pasących się na grząskich oraz kipiących zielenią (mamy luty) terenach czy wreszcie podróż przez Anglię ciężarówką dostawczą sprawiły, że zdanie z kawałka Muńka Staszczyka „I tylko popiół pozostanie z nas. Pijmy na raz. Pijmy na raz” będzie mi się kojarzyło z tym wypadem. Było niesamowicie. Dziękuję Marzena, dziękuję Łukasz, dziękuję „Miki”. Podziękowania również dla Toma. Za autentyczną serdeczność, szczerość i efekt(y/o)wnie spędzony czas. Moja wycieczka, choć z dystansu normalna i ogólnodostępna dla każdego – była wyjątkowa przez duże „W”. Polecam wszystkim – zwiedzajcie świat i "pijcie na raz”.
Kilka angielskich ciekawostek:
Gdy Anglikowi zepsuje się samochód, nie czeka w aucie na pomoc, a opuszcza pojazd i z odległości kilku metrów śledzi rozwój wydarzeń.
Autem można jeździć bez włączonych świateł od rana do wieczora.
Anglicy nie czują się Europejczykami, ale Wyspiarzami. Chcą być inni, odrębni i oryginalni, co znakomicie im wychodzi. Pomijając ruch lewostronny, brak pasów przejścia dla pieszych - markę Opel nazywają Vaxhuallem, chipsy Lays to Walkersy zaś dezodorant Axe to Lynx.
Najczęściej zwykli angielscy obywatele mieszkają w małych i ciasnych szeregówkach, z równie małymi oknami, które otwiera się zawsze na zewnątrz – by nie zabierały miejsca w środku.
Samochody – u nas uznawane za „prawie nowe” jak np. Golf IV – w Anglii często stoją już na złomowisku. Ponoć gdy Anglik stuknie swe nawet bardzo wypasione auto, oddaje je właśnie tam.
Trochę zdjęć:
[gallery link="file"]
Komentarze
Prześlij komentarz