Piotr Cyrwus: Czekam na kinową szansę

Rozmowa z pochodzącym z Waksmundu aktorem filmowym i teatralnym, Piotrem Cyrwusem, szerszej publiczności znanym po prostu jako „Ryszard Lubicz” z serialu „Klan”. Aktor  podkreśla jednak, że nie chce by mówiono o nim tylko i wyłącznie w tym aspekcie. Niewielu zapewne wie, że wystąpił on m.in. w takich obrazach jak „Lista Schindlera” Spielberga, „Pan Tadeusz” Wajdy czy ostatnio serial – „Czas Honoru”, a także spotkać go można na deskach kilku teatrów.


W rozmowie przeczytacie m.in. o tym, kim czuje się Piotr Cyrwus; co myśli o celebrytach; czym jest dla niego teatr; dlaczego jako „Ryszard” miał zdradzić „Grażynkę”; czy często zdarza mu się kląć;  co wybrałby – gdyby mógł – zamiast roli w „Klanie” oraz czy uważa, że aktor teatralny to lepsza fucha niż serialowy.



Fot. Katarzyna/Klub Sztuki art & cafe


Co takiego powinien mieć w sobie aktor, by traktowano go jako artystę z krwi i kości?


Myślę, że zadaje Pan to pytanie nie bez kozery (śmiech). Pewien profesor, który uczył moją żonę, zawsze wpajał jej pewną zasadę, że „jeżeli nie mamy co do garnka włożyć, trzeba robić wszystko, by się utrzymać”. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Mamy takie czasy, a nie inne.


Co znaczy być obecnie artystą? Może faktycznie zrobiłem w swoim życiu coś co było jedynie domeną rzemieślnika, ale jednak parę rzeczy, których również byłem autorem – przy sporym szczęściu - zostało odebrane wysoko artystycznie. W tym zawodzie przeważnie jest się mimo wszystko rzemieślnikiem, zaś artyzm zdarza się tak od czasu do czasu.


Ważne też, by mieć szczyptę szczęścia. Wiem w jaki sposób powinno się ono objawić. To musi być dobry scenariusz, dobra sztuka, reżyser, koledzy wokół mnie, którzy także chcą w tym uczestniczyć, musi wytworzyć się ta aura, wizja, która zainteresuje kogo trzeba. Niestety to zdarza się niezmiernie rzadko. Tak na dobrą sprawę, to „coś” nawet przez całe życie aktora może nigdy nie nastąpić.


Jakimi słowami opisałby Pan swój zawód?


Mitręga… trud. Wielki trud.


Nie brzmi to zbyt optymistycznie!


Nie będę jakoś wychwalał tego fachu. Jeżeli ludzie patrzą na blichtr to inna sprawa… Przydaje się w nim wielka cierpliwość. Może lepiej, że obecnie jest tak jak jest, aniżeli tak jak bywało kiedyś, gdy znajdowaliśmy się na piedestale zawodów zaraz po proboszczu i sekretarzu partii. Teraz jest normalniej. Wszystko bardziej zależy od nas samych. Wiem kiedy krewię, kiedy robię coś dobrze, a że jestem człowiekiem – nie zawsze mogę być w najwyższej formie. Czasem zdarzy się – tak po ludzku – być w gorszej dyspozycji lecz należy potrafić z tym żyć. Na tym to polega.


Mimo, że jest Pan powszechnie znany, nigdy jakoś specjalnie nie pchał się pan do bycia tzw. celebrytą. Brak pańskiej osoby w kolorowych pismach, a przecież wydawać by się mogło, że owa „kariera” stoi przed Panem otworem.


Nigdy mnie to nie interesowało, chociaż gdy zaczynałem grać w „Klanie” po głowie chodziło mi, by stworzyć swojego rodzaju fikcyjne życie, przeznaczone właśnie tylko dla kolorowych czasopism. Nieco się jednak tego projektu przestraszyłem, ponieważ wówczas nie wszyscy w naszym kraju rozumieli czym jest „prawdziwa fikcja”. Jak wiadomo nie zrobiłem tego.


Wyznaje Pan po prostu inną zasadę.


Ze Szkoły Teatralnej w Krakowie wyniosłem przekonanie, że aktor to człowiek, który kryje się za postaciami. Nie musi się zbytnio wychylać ze swoimi przemyśleniami, wypowiedziami, bo czasami nie jesteśmy, że tak to nazwę, najmądrzejsi w postrzeganiu świata, a przeważnie bardziej zamknięci w jakichś aurach naszych spektakli. Grając rolę, jestem przez trzy miesiące zupełnie oderwany od rzeczywistości – nie wiem co słychać w polityce, nie wiem nawet co dzieje się w mojej rodzinie (śmiech).


Coraz częściej jestem tyrpany, nagabywany, żeby się jednak wypowiadać. To straszne, bo kiedy coś się powie, to później – jak ostatnio w Internecie – wyłuskuje się dany skrawek wypowiedzi, niestety zupełnie wyrwany z kontekstu. Nie mogę tego autoryzować, nie mam na to wpływu i ów fragment żyje własnym życiem. Taki jest ten świat. Nigdy nie chciałem być celebrrytą, chociaż niektórzy dziennikarze - plotkarze zaczęli mnie nim nazywać.


Czyli podsumowując ten wątek…


Jestem aktorem. Staram się schować za swoimi rolami. Dzięki jednej z nich – „Ryszarda”, którą grałem przez piętnaście lat, stałem się popularny, w ten czy w inny sposób. Nie odcinam się od tego, bo była to po prostu jedna z kilku granych przeze mnie postaci.


Co do gazet to trzeba ich ileś sprzedać, codziennie i ja to rozumiem. Czy mam tłumaczyć ludziom, że informacje, które się gdzieś tam pojawiają są nieprawdziwe czy prawdziwe? Czy żona mnie utrzymuje, czy ja utrzymuję ją; że się nie pcham tam gdzie uznam, że nie muszę; czy jak mi ktoś zrobi reportaż „zza krzaków”, wyjmie moją wypowiedź, lub mnie ktoś napadnie i uzyska nieprzygotowaną informację – dla mnie to bez znaczenia, choć oczywiście papier wszystko wytrzyma (śmiech).


Takie postępowanie często mnie drażni, nawet bardzo ale im bardziej mnie ono denerwuje, tym dziennikarze z tych mediów są bardziej natarczywi. Staram się więc od tego odciąć. Mam swoje sprawy, tyle pracy, tak ciekawy zawód, wspaniałą rodzinę, przyjaciół. Życie samo w sobie jest dla mnie niezmiernie ciekawe. Naprawdę zatem jest to tylko i jedynie odprysk mojej profesji, nad czym ubolewam, ale to już nie ode mnie zależy.


Ma pan szacunek dla „ludzi znanych z bycia znanymi”?


Mam dla każdego. Czy dla celebrytów, czy dla innych ras i kultur. Co do tych pierwszych - to jest wybór. Nie mnie to osądzać. Czego nie cierpię, to wyśmiewania się z ludzi. A my Polacy  koniecznie musimy sobie ten świat nazwać, wszystkich ustawić, „ten jest taki, ten taki”. By nie zwariować, czasem też postępuję podobnie, nie jestem święty, chociaż staram się przynajmniej, aby nie klasyfikować ludzi, a ich czyny. Mogę powiedzieć, że „czegoś takiego jak on, bym nie zrobił, to bym zrobił”, ale ludzie mają swój wybór, żyją swoim życiem.


Swoją drogą celebryctwo to dla mnie ciekawe zjawisko (śmiech). Jak można z tego wyżyć? Z tych kolorowych gazet, pojawiania się na imprezach? By wytrwać na bankietach, trzeba sporo jeść. Widać, że kosztuje to tych ludzi wiele poświęcenia (śmiech).


Co jest dla pana największą wartością w życiu i czy prywatnie jest Pan w jakimś stopniu podobny do „Lubicza”?


Na pewno troszkę tak. Aktor ma taki instrument, a nie inny. To moje ciało, głos, wrażliwość, a jego obdarzyłem paroma cechami, które były do tego potrzebne, lecz nie wszystkimi cechami Piotra Cyrwusa. Oddzielam te dwie rzeczy.


Bardzo mocno wchodzę w rolę i nawet ci, którzy widzieli mnie tylko w telewizji, czasem przychodzą do teatru i mówią, że są pozytywnie zaskoczeni. Jest mi wtedy niezmiernie miło, że ktoś widzi mnie w zupełnie innym świetle. Czuję satysfakcję. Takie jest moje aktorstwo, w takim kierunku chciałbym się dalej kształtować i tak grać.


Czy gdyby mógł Pan cofnąć czas, to czy zamieniłby Pan rolę z „Klanu” na jakąś inną lub całkiem z niej zrezygnował?


Ale na jaką? (śmiech). Mogłoby to być coś z „Rodziny Soprano”. Wie Pan, jak to mówił Mrożek „mały kraj, mali ludzie” – w Polsce mamy taką kinematografię, jaką mamy. Podobnie jest z telewizją. Do roli „Lubicza” startowało paruset aktorów, ja wygrałem. Nikt mi tego nie dał. Udało mi się stworzyć dla niej mit - czasem śmieszny, czasem poważny, w różnych środowiskach różnie odbierany, ale po prostu udało mi się to zrobić. Dla serialu i jego popularności to super sprawa!


Gdybym żył w Ameryce, czy nawet w Anglii, byłbym jakiegoś rodzaju gwiazdą i do końca życia pewnie nie musiałbym nic robić, lecz dla mnie to niewystarczające. Panują tam inne realia, również moje ambicje są inne i dlatego poprosiłem o odejście z planu. Stwierdziłem, że przecież całe życie nie będę grał "Ryszarda Lubicza". Miałem wtedy również inne role, ale ta jedna ciążyła nad pozostałymi i to zdecydowanie.


Jakoś tak bardzo szybko z Ryśka z Klanu stałem się celebrytą, a teraz powoli w przeciągu roku jestem gwiazdą więc do czego ja jeszcze dojdę? (śmiech)


Pański bohater był bardzo prawym człowiekiem. Czy zdarzały się dni, w których myślał Pan „on zrobiłby to tak”?


Nigdy. To niesamowite, ale gdy buduję rolę, nigdy nie myślę sobie, że zrobiłbym to tak, nie inaczej. A skąd my możemy wiedzieć, jak postąpiłby inny człowiek?


Cała przestrzeń, postaci, roli jest taka, że mogę wszystko. Mój wybór, moja wrażliwość. Wszystko polega na tym, że dokonuję wyboru jak ma się zachowywać dana postać. Staram się jednak nie zahaczać zbytnio tej możliwości. Mam kolegów, którzy jak twierdzą zrobiliby coś inaczej, aniżeli ja i to jest z kolei ich wybór.


Czy dla ludzi na ulicy w dalszym ciągu jest Pan "Ryśkiem"?


Tak i jest mi z tym przyjemnie. Grałem przecież sympatyczną postać. Niektórzy mówią „o, jak to dobrze, że Pan zrezygnował z tego „Klanu”, bo się tam Pan tylko marnował”, a drudzy proszą bym wrócił, bo „Klan” beze mnie jest już nie taki sam. A ja już wybrałem (śmiech), choć jedna Pani powiedziała mi, że „przecież może Pan zmartwychwstać!” ( śmiech).


Była jakaś drobnostka, która nie podobała się Panu w tej postaci?


Staram się grać ze swoją całą wrażliwością taki materiał, jaki miałem. Koń był taki, jakiego go wszyscy widzieli. Nie mogłem stanąć na głowie, być zbyt okrutnym, czy nachalnym, lub jak zachęcała mnie kiedyś jedna Pani – „bym zdradził tą Grażynkę”. Wtedy zadałem jej pytanie. Czy w taki sposób zachęca też swojego męża? Ile ludzi, tyle opinii, a to ja uprawiam ten zawód i dzięki temu mogłem sobie przez piętnaście lat fajnie żyć.


Jak Pan myśli. Czy „Klan” pomógł w jakiś sposób w akceptacji przez nasze społeczeństwo osób niepełnosprawnych?


Gdyby już nic nie zostało z tego „Klanu” – choć myślę, że wniósł on więcej wartości w nasze życie – to uważam, że postrzeganie osób niepełnosprawnych, za sprawą Piotrka Swenda, mojego jakby przybranego syna, zmieniło coś w życiu ludzi chorych. Dało im lepszy start, lepsze czucie świata, większą pewność siebie.


Dlaczego rola „Ryśka” cieszyła się takim – nie zawsze pozytywnie nacechowanym - zainteresowaniem wśród rzeszy telewidzów czy choćby internautów? Czy chodzi o to, że mamy takie społeczeństwo, jakie mamy?


Zawsze interesowało mnie, czy dobrze grałem swoją rolę. A ona miała taki charakter, nie inny. Słyszałem o różnych dowcipach mniej lub bardziej śmiesznych. Znałem jednak wielu ludzi, którzy szanowali "Ryśka". I o tym staram się pamiętać. To tak jak z sąsiadem. Możemy go nie lubić, ale będziemy o nim mówić. Potrzebujemy – czy tego chcemy, czy nie - tego wszystkiego, tych dysput o serialach. Wtedy świat niby nam się otwiera, bo zwykle jesteśmy zamknięci w naszych mieszkankach i jedynymi oknami na świat – nad czym ubolewam – jest ekran telewizora i życie bohaterów seriali, które robi się naszym. Często słyszę „jak to się wydarzyło w tym serialu”, „jak ona postąpiła, jak tamten postąpił”. Tak już jest. Ciężko kopać się z koniem. Wydaje mi się, że po iluś tam latach, będzie można ocenić jak seriale zmieniły polskie społeczeństwo. Szkoda, że aż tyle naszego cennego czasu spędzamy na ich oglądaniu, ale z drugiej strony, egoistycznie myśląc – to bardzo dobrze, bo przecież my aktorzy mamy pracę (śmiech).


Ogląda Pan czasem swój były serial?


Zawsze uważałem, że lodziarz lodów nie je. Nie jestem takim fanem samego siebie, jeśli już to dopiero po latach patrzę na swoje występy.


Ma Pan wiele wspólnego z Małgorzatą Kożuchowską. Jak Pan myśli, dlaczego?


W podobnym czasie odeszliśmy z serialu. Tak to się jakoś zdarzyło, a nie inaczej. Myślę, że ani Pani Małgorzaty nie inspirowało moje odejście, ani jej – mnie.


W serialu jak wiadomo poniósł Pan śmierć. Czy maczał Pan palce w takim pomyśle na pożegnanie się z serialem?


Po części tak. Poprosiłem bowiem, aby było to ostateczne rozwiązanie.


Czym zajmuje się Pan obecnie?


Jestem aktorem – przede wszystkim – Teatru Polskiego w Warszawie, u dyrektora Andrzeja Seweryna. Mieliśmy stulecie teatru, gdzie wystawiliśmy sztukę „Irydion”, w której gram rolę Scypiona. W tym roku zagrałem już sporo ról w teatrze. O czasu do czasu pojawiam się też w serialach, ostatnio w „Rodzince.pl”, „Na Krawędzi”, „Komisarzu Aleksie” i – nigdy nie wiem jak się ten serial wojenny nazywa – jest w każdym bądź razie taki jeden. Już mam! „Czas Honoru”. Jestem zmęczony i uleciało mi z głowy (śmiech). Jest dużo rzeczy, które robię. Jak każdy aktor, czekam na jeszcze ciekawsze propozycje, ale uważam, że ambicjonalnie Teatr Polski pod względem repertuaru zadowala mnie jak najbardziej.


Kiedy będziemy mogli zobaczyć aktora Piotra Cyrwusa w Krakowie?


Pan chciał mnie już tyle razy chwycić w Krakowie, a spotkaliśmy się w Nowym Sączu. Trudno powiedzieć. Od października ub. roku gram w Teatrze Polskim, teraz ostatnio przebywałem przez dwa dni w Krakowie, by zobaczyć swój dom. Stoi (śmiech). Wracam za chwilę do Warszawy, nie wiem kiedy będę kolejny raz w „Stolicy Małopolski”, może nastąpi to w wakacje. Aha, gram przecież w Teatrze Stu, w „dublerze” wraz z Krzysztofem Globiszem profesora Tischnera i może uda mi się w kwietniu, maju wystąpić w tym spektaklu.


Czy grając obecnie w teatrze, uważa się Pan za lepszego aktora, aniżeli wówczas, gdy występował Pan w serialu?


Zawsze byłem tym samym aktorem. Po prostu wykształcenie teatralne uwrażliwia nas bardziej na teatr, niż film, czy telewizję. Dlatego najbardziej i najsilniej ciągnie mnie właśnie w to magiczne miejsce. Nigdy z nim przecież nie skończyłem, bo nawet grając w serialu występowałem równocześnie na deskach „Starego”.


Dzięki spotkaniom ze świetnymi aktorami teatralnymi dużo się uczyłem, a w tej chwili myślę, że mogę to w systematycznie większej częstotliwości oraz ilości – oddawać widzom.


Co to znaczy lepszy-gorszy? Nie da się tak tego ocenić. Jednemu podoba się Krysia, innemu Marysia. Każdy aktor chce dobrze zagrać, nie ma takiego, który chciałby robić to źle.


W minionym roku, wystąpił Pan w spocie „Mafia dla psa”, który został wybrany najlepszą kampanią społeczną roku 2012 (wg. czytelników kampaniespoleczne.pl). Czy jako „przykładny mąż i ojciec” miał Pan jakiekolwiek trudności z zagraniem gangstera i czy faktycznie lubi Pan zwierzęta?


Nie wiedziałem nic na temat tego wyróżnienia. Dziękuję za informację. Odnośnie zwierząt. Od zawsze miałem z nimi kontakt. Pochodzę ze wsi, także w moim domu dzieci posiadały psy, może mniej kotów – jestem uczulony na ich sierść,  ale zawsze wokół mojej rodziny, mnie – zwierzęta były, są i będą.


Jak wspominałem potrafię zagrać "Ryszarda" i faceta z mafii. Nie jestem oczywiście obdarzony cechami ani jednego, ani drugiego.  Ciężko mi to tłumaczyć, a nie chcę się chwalić (śmiech). Wolę się spowiadać.



Fot. screen ze spotu "Mafia dla psa"/youtube.pl


Ćwiczył Pan wcześniej wymawianie inwektyw?


Nie. Czasami – jako Piotr Cyrwus – posługuję się nimi. Staram się jednak zbytnio nie zaśmiecać języka polskiego.


A czy można powiedzieć, że czasami w jakiś sposób pomagają one w życiu?


Czasem, gdy coś reżyseruję, a brakuje mi słów, sięgam po coś dosadniejszego. Przecież Panowie śmieciarze, nie potrafiliby zebrać tych wszystkich przepełnionych koszy, bez tychże słów. Czasem zatem się nimi podpieram.


Czy ludzie z pańskiego otoczenia nie byli zszokowani nowym image’m?


Nie, nie. W każdej roli szukam sensu. Nawet gdy mi się ona niezbyt podoba, to przecież zgodnie z pewną prawdą życiową - nie wszystko musi mi odpowiadać.


Wspominał Pan, że czeka na inne wyzwania zawodowe. Czy takim czymś „ekstra” nie byłby występ w produkcji kinowej?


Myślę, że tak. Dawno – bo od czasów „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy – nie miałem jakiejś znaczącej roli w filmie. Wierzę, że odnalazł bym się w tym. Czekam na dobry scenariusz, fajny pomysł. Może ktoś tam o mnie myśli? Ja często to robię, może zatem coś z tego mojego myślenia wyjdzie. Mam taką nadzieję.


Kogo zagrałby Pan najchętniej?


Chciałbym postać, która zadaje pytania, ważkie w tym świecie. Nie chciałbym iść w stronę komedyjki, ale – jako, że jestem już w słusznym wieku -  chciałbym poważnie zastanawiać się nad światem. Nie zawsze jest to jednak dane człowiekowi.


Nie wiem, czy ktokolwiek w tym kraju ma taki komfort, żeby mógł sobie czekać na scenariusze, role kinowe i jeszcze móc zrobić z tego selekcję.


Jakub Gierszał?


Może… Jest młody i na topie. Kibicuję mu ale też nieco się obawiam. Wiem jak to jest. Zawód aktora to taka wyciskarka. Doczepi się na pewien okres, wyciśnie i potem szuka następnego, z którym zrobi to samo. Oczywiście, życzę Jakubowi, by tak się nie stało.


W „Klanie” był Pan przez jakiś czas taksówkarzem i poruszał się Fiatem Marea. Czy wie Pan może co stało się z tym samochodem? Ponoć pod koniec października ub. roku został wystawiony na aukcję.


Nawet nie wiedziałem! Przyznam, że zdążyłem już zapomnieć czym jeździłem. Jako Piotr Cyrwus jestem zupełnie amotoryzacyjny. Dla mnie samochód musi być dobry i powinien jeździć. To wystarczające. Jakoś zawsze tak miałem i nigdy nie przywiązywałem do tego gadżetu większej wagi.



Fot. Katarzyna (2)


Wywiad przeprowadzony na terenie kawiarni Klub Sztuki art & cafe znajdującej się na terenie Małopolskiego Centrum Kultury Sokół w Nowym Sączu.


Rozmowa ukaże się już wkrótce na łamach Magazynu kulturalno-lifestylowego Black Wall Magazine.




Piotr Cyrwus u Szymka Majewskiego. Można zerknąć.


Komentarze

  1. No to się Mieciu zapędziłeś z pytaniami. Bardzo ładnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny wywiad,na prawdę ukłon ! :) Bardzo porządny,długi,ciekawe pytania... :) gratulacje!


    pozdrawiamy i zapraszamy do siebie - takze dziennikarski blog,chociaz wiecej w nim mody i muzyki anizeli sportu :)

    pozdrowienia,K&P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Cmentarz w Kobylance. Połowa października 2021

Z aparatem. W przeddzień Wszystkich Świętych - wizyta na cmentarzu w Gorlicach 28/10/2024

Filmy na Halloween - moja TOP 10 horrorów