Mazurski lipiec 2013
W "Kancie" Pana Jurka, u którego wynajmowaliśmy domek
ARCHIWALNE FOTOGRAFIE ZNAJDUJĄ SIĘ TUTAJ :)
Wakacje to wakacje i trzeba je spędzić chociaż w miarę godnie czyli tak, by od czasu do czasu poczuć motyle w brzuchu z radości i inne zwierzątka. Można pojechać do teściowej na działkę oddaloną od naszego domu o 10 km. Można również wybrać się zdecydowanie dalej. Można wszystko. Dawid, Łukasz oraz autor tego tekstu, zdecydowali się na drugi wariant (trzeci też). Może także dlatego, że żaden z nas nie ma teściowej. A może dlatego, że tak jest ciekawiej i będzie co pamiętać. Nie wiadomo.
Opcja już od przynajmniej dwóch miesięcy była jedna - Szczytno, miasto rodzinne Krzysztofa Klenczona, legendarnego muzyka zespołu "Czerwone Gitary" zlokalizowane na Mazurach. Przyznam, bardzo cenię twórczość tego zmarłego tragicznie artysty, stąd też taka lokalizacja, choć można się spierać co w tym przypadku zdecydowało o wyborze miejsca – muzyka czy wspaniałe naturalne jeziora z piaszczystymi plażami i bujną roślinnością na dnie – czego nie można powiedzieć choćby o jeziorze klimkowskim. Pływanie i kontemplacja wypełniają znaczną część dnia.
Ale od początku. Wyjazd we czwartek po godzinie 20 sprawia, że możemy (3xp) poranną piątkową porą zwiedzić „stolycę”. Super rzecz. Wieżowce rosną jak na drożdżach i zaskakują niczym polski Fiat na amerykańskiej szosie. Bez dwóch zdań – czuć wielki świat, a budynki do tej pory widziane czy to w kultowych polskich komediach Barei czy to w serialu Klan –podziwiamy osobiście nie płacąc abonamentu telewizyjnego.
Jadąc m.in. przez Żerniki Górne, Ładną, Pacanów (ten od Matołka), Celiny, Wiśniówkę, Chustki czy Pamiątkę każdy z nas łaknie bowiem czegoś bardziej majestatycznego a tym czymś jest Warszawa.
Po błyskawicznym zwiedzaniu przychodzi kolej, by rzucić okiem na zamknięty zwykle o tej porze Stadion Narodowy (obowiązkowa pozycja dla kibica, który jest z kadrą na dobre i na złe) oraz zaopatrzenie się w artykuły pierwszej potrzeby (Ballantine’s, ser, jogurt, Ballantine’s, Pepsi, chleb, kubki i talerze wykonane z plastyku, chrupki kukurydziane o smaku E 330) w warszawskim Tesco, które to odwiedzamy pewnie koło godziny trzeciej rano. Puste korytarze i witryny sklepowe wyglądają fantastycznie.
Dzięki kierowcy, którym jest właściciel pojazdu VW Passat (oczywiście również dzięki nawigacji) jedzie się płynnie. Czasami najbardziej ekonomiczne 90 km/h zmienia się w trochę więcej ale tylko i wyłącznie na pustej drodze. Podróż umilają - oprócz sympatycznych świerszczy - dodatkowo puszczane w sporej dawce skoczne kawałki takie jak m.in. Megam – Pomarańczowe Lato, Hej – Czy Ty Wiesz, Golec uOrkiestra – Pieniądze to nie wszystko, Bo lato rozpala, Nie ma nic, Wodecki - Chałupy Welcome to, czy te bardziej refleksyjne jak Czerwone Gitary – Nie mów nic, Gdy kiedyś znów zawołam Cię, Tańczyła jedno lato oraz choćby Crash Test Dummies - Mmm Mmm Mmm Mmm…
Po drodze odwiedzamy pola kukurydzy, pszenicy, delektujemy się wspaniałymi widokami – jakże odmiennymi od naszych małopolskich – zboża rosnące w sosnowym lesie, bezkresne połacie pól i łąk czy brak większych wzniesień robią swoje z psychiką wrażliwych na piękno przyrody. Odpływam… Wróciłem.
Po siódmej rano wpadamy do zimnego i zachmurzonego Szczytna, zahaczając jeszcze o opatulony wilgotnym i pachnącym powietrzem - las. Plaża przy deptaku jest pusta niczym Jola Rutowicz u szczytu sławy. Decyzja może być zatem tylko jedna – jedziemy do umówionego domu letniskowego zostawić swoje rzeczy i jazda na ruiny kwatery głównej Hitlera porośnięte gęstym lasem - Wilczy Szaniec. Około 80 km w jedną stronę od Szczytna leci w miarę szybko. A na miejscu okazuje się, że nie ma nic za darmo. Wjazd samochodem na teren obiektów – 10 złotych. Bilet wstępu – 15 złotych. Na szczęście posiadam jeszcze – już niedługo - legitymację studencką, ocalam 5 złotych. Do opłat wliczona ta za oddychanie, więc jednak coś jest gratis.
Zwiedzamy, patrzymy i słuchamy przewodnika, za którego jednak nie płacimy (wspomniane 5 złotych ocalone raz jeszcze). Ciekawa rzecz godna polecenia. A ludzi wielu. Widać zainteresowanie historią. Wiemy już, w którym bunkrze Hitler trzymał dwa czarne Mercedesy.
Żegnamy się z piątkiem robiąc grilla, lub nazywając sprawę po imieniu – rozpalamy niezły ogień. Sobota i niedziela zalewają nas upalnym gorącem i prażącym słońcem. O to chodziło w 100%! Plaża w Szczytnie, wieczorne pokazy Flyboardu tamże, plaża i kemping nad jeziorem Głębinek w Rekownicy (gdzie mieszkamy następną noc – prl-owski domek u Pana Jurka ze wspaniałym klimatem i Fiat 125 P w zestawie) oraz ognisko, procenty, kiełbasa i kot, który przyszedł po tę kiełbasę powodują, że wakacje można wsunąć do szuflady z napisem – udane/zaliczone/niewykluczone, że w następnym roku powtórka. W poniedziałek koło godziny czwartej rano witają nas bramy Gorlic i okolic. Witam Was w rzeczywistości. Tyle.
Puentując:
Było bardzo miło, polecam wszystkim zainteresowanym mazurskie klimaty!
Niezmiernie ważne dla chcących się tam kiedyś wybrać - paliwo w dieslu wyniosło po 160 złotych na głowę, jedzenie i napoje, bilety wstępu na kemping po jakieś 100, zatem nie dość, że było dobrze, to jeszcze było tanio. A skoro tak było, to czemu jeszcze się nie pakujecie?
U Pana Jurka/Rekownica
Komentarze
Prześlij komentarz