Marcin Grzeszczuk: Nie będę czekał na cud

Marcin Grzeszczuk, rocznik 88’, pochodzi z Ropicy Polskiej. Ma na swoim koncie takie sukcesy jak  III miejsce na Mistrzostwach Polski w Warszawie (2010) w kat. 90 kg, po tych zawodach pierwszy raz znalazł się w kadrze narodowej, w której jest do dzisiaj. Następnie w Mielnie również na MP (2011) uplasował się na II miejscu w kat. 90 kg. Zdobył także III miejsce MP w kat. „Open”. W 2013 roku był wicemistrzem Polski w kat. 90 kg i zdobył III miejsce na Pucharze Świata w Tokio.



Fot. archiwum autora


Marcin co znaczy zdobyć wazari?


Jest to pół punktu... To po prostu niezdolność przeciwnika do walki, krótsza niż trzy sekundy.


Szybka odpowiedź, zdałeś test.


(Śmiech).


Trzynastka to Twoja ulubiona liczba?


Nie wiem, niespecjalnie…


Chodzi o to, że największy sukces, dość niespodziewany zresztą, odniosłeś w tym roku.


No zgadza się (śmiech). Ale nie wierzę w magię liczb.



Fot. archiwum zawodnika


Z czego żyjesz?


Aktualnie pracuję w Zespole Szkół w Bystrej jako nauczyciel wychowania fizycznego.


Jesteś usatysfakcjonowany?


Praca jest przyjemna, bo fajnie pracuje się z dzieciakami, a to akurat podstawówka ale… Jeśli byłby to pełny etat, to jest inna rozmowa. Gdyby była to praca na stałe, to bardzo chętnie chciałbym tam zostać. Niestety, jestem zatrudniony na niepełny etat, na zastępstwo, zostało mi jeszcze pół roku.


Pewnie powoli zaczynasz się martwić co potem?


Trzeba będzie coś kombinować, czegoś szukać, by mieć stałą pracę.


Marcin, masz za sobą wiele udanych występów w Karate Kyokushin. Jesteś choćby wicemistrzem Polski. Szerzej usłyszano  jednak o Tobie głównie dlatego, że w styczniu br. na I. Pucharze Świata KWF w Japonii wywalczyłeś 3 miejsce w Kumite Men Heavy w kat. 90 kg. A miałeś tam przecież w ogóle nie jechać.


Miałem propozycję wyjazdu w to miejsce, lecz musiałem sobie znaleźć sponsora, co mi się niestety nie udało. Próbowałem, pytałem w Gorlicach, w Nowym Sączu, ale wtedy doszły do tego kłopoty zdrowotne mojego trenera, Andrzeja Krawontki, który nie mógł mi w tym wszystkim pomóc. Wystartowałem jednak na Mistrzostwach Polski „Open”, rozmawiałem z trenerem kadry i dowiedziałem się, że jeden z zawodników jechać nie może i zastąpię go jako członek tej kadry. Udało się tam coś osiągnąć. Dopisało trochę szczęścia i jakoś poszło.



Marcin na podium w Japonii/Źródło: Dziennik Polski


Nawiązując do ostatniego pytania – do Kraju Kwitnącej Wiśni poleciałeś za własne oszczędności. Miasto nie pomaga?


Nie pomaga. W sumie do Tokio, gdzie odbywały się zawody miałem jechać za własne pieniądze, bo nie posiadałem sponsora lecz na szczęście otrzymałem pełną dotację od Polskiego Związku Karate. Inaczej by mnie tam nie było. To po prostu zbyt duża kwota jak na moje możliwości.


W razie czego, ewentualną pomoc przyjąłbyś z otwartymi rękoma?


Jak najbardziej. Jednak na razie nie będzie jakichś większych wyjazdów na zawody i ze sponsorem może być problem.


Niektórzy lokalni sportowcy mają swoich „pomocników”. Lekkoatleci otrzymują chociażby sprzęt sportowy.


To jednak dyscyplina olimpijska. Tam łatwiej o takie rzeczy. U mnie jest z tym inaczej.


W naszej ostatniej rozmowie, chyba jeszcze w marcu br. stwierdziłeś, że rozważasz wyjazd zagraniczny w celach zarobkowych.


Tak, jeśli nie będę miał pracy bądź nie dostanę się do Policji, bo o to się staram, nie będzie perspektyw w szkole, to nie widzę sensu siedzenia tutaj i czekania na cud.


Zatem w przypadku spełnienia się tej pesymistycznej wersji, zarzuciłbyś swoją karierę sportową?


Nie byłbym w stanie połączyć ze sobą tych dwóch rzeczy – praca za granicą plus treningi. Jedno wyklucza drugie.


Gdy kilka dobrych lat temu chodziliśmy wspólnie do gorlickiego „Cambridge” jako uczniowie klasy sportowej, nikt chyba nie wiedział, że chcesz być karateką. Tak dobrze się maskowałeś?


Już wtedy trenowałem kilka lat. Zacząłem treningi w Zespole Szkół w Ropicy Polskiej, gdzie uczęszczałem do gimnazjum. Miałem wówczas 13-14 lat.


Nie lubiłeś się chwalić, nie mówiłeś nikomu o tym fakcie za dużo.


Nie było o czym.


Obudziłeś się któregoś pięknego poranka i postanowiłeś „będę karateką”. Skąd wzięła się miłość do tego sportu?


U mnie w okolicy (Ropica Polska – przyp. red.) niezbyt była możliwość potrenowania czegokolwiek innego. Pewnego razu zawitał do naszej miejscowości, trener Piotr Słomiński, otworzył sekcję, była okazja więc się zapisałem i tak zostało.


Inspiracja w postaci filmu „Karate Kid”, czy coś podobnego, jak rozumiem w Twoim przypadku nie miała miejsca?


Nie, nie, nie. Chciałem po prostu coś trenować, akurat trafiło się Karate, jako sport indywidualny. „Drużynówka” jakoś mi nie podchodziła. Próbowałem siatkówki, ale było to krótkotrwałe doświadczenie i bez większych planów.


W klasie sportowej byłeś pływakiem.


Klasę sportową wybrałem dlatego, ponieważ trenowałem… Karate, a pływanie to ogólnorozwojowy sport, co dało mi dużo dobrego.


Trenujesz po to by czuć się bezpiecznie, czy dlatego, by odnieść sukces?


(Chwila zastanowienia). Trenuję bo lubię. Ogólnie, wysiłek fizyczny należy do tych rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. Jestem niemal codziennie na treningu. To już w pewnym sensie rutyna, ale mimo wszystko coś, co cały czas mnie cieszy. Nie planuję osiągać jakichś niesamowitych wyników, chociaż… Gdyby ktoś powiedział mi kiedyś, że będę miał możliwość wyjazdu choćby do Japonii, to pewnie bym go wyśmiał. Człowiek z Ropicy i wielki świat? Dzięki temu, że trenuję, zwiedziłem kilka fajnych krajów. Miło wspominam Moskwę. Udało mi się coś zobaczyć, a to fajna sprawa.


Jesteś nie tylko karateką ale również grapplerem. Na czym polegają główne różnice  w obydwu sportach?


Są to dwie całkowicie różne dyscypliny. Karate to walka w stójce, kopnięcia i inne takie, podobne do Kick-boxingu czy Muai-thai. Grappling to walka na chwyty, walka głównie w parterze, polegająca przede wszystkim na duszeniu, dźwigni, zdobywaniu punktów w pozycji dominującej.


Trenujesz je ot tak sobie? Masz zbyt dużo czasu wolnego?


Nie ot tak sobie. Obydwa sporty dają mi wiele pozytywów. Traktuję je ogólnorozwojowo, podobnie jak to było z pływaniem.


Pod koniec października ubiegłego roku zdobyłeś jako grappler w podziemnym Pucharze Polski w Bochni złoto w kategorii do 94 kg. Wszystkie pojedynki zakończyłeś przed czasem.


Startowałem w „białych pasach”, czyli w najniższej dywizji. Była to impreza ogólnopolska, ale jednak brakowało na niej wielu zawodników, ponieważ to pierwsza edycja. W drugiej będzie o wiele ciekawiej, przyjadą zawodnicy z najmocniejszych klubów w Polsce, wtedy będzie można powalczyć tak na poważnie.


Zapewne pamiętasz w jak ciekawym miejscu przyszło Wam walczyć (248 metrów pod ziemią – przyp. red.).


Turniej w bocheńskiej kopalni był najciekawszym turniejem, w jakim brałem udział. Było klimatycznie, chłodno, właściwie to wyglądał on jak trening, sparing – coś w tym stylu. Kopalnia przebiła wszystkie inne lokalizacje. Hala sportowa to nie to samo (śmiech).


Nie było trochę tak jak na legendarnym filmie „Kickboxer”?


Te klimaty, coś takiego.



Fot. archiwum autora (2)


A jak walczy się niemal 250 metrów pod ziemią? Jest jakaś różnica z pojedynkami na powierzchni?


Przede wszystkim jest chłodniej ale tak szczerze to nie odczuwałem niczego takiego, czego nie odczuwałbym na górze.


Jakie cechy trzeba posiadać, by odnaleźć się w Karate? Na ogół sprawiasz wrażenie bardzo opanowanego faceta. Czyżby tajemnica tkwiła w zaskakiwaniu?


Różni ludzie startują w Karate. Przede wszystkim liczy się bycie zdyscyplinowanym. Umiejętność samokontroli i samodyscypliny to jest coś, bo jednak aby przychodzić na trening dzień w dzień, czasem nawet dwa razy w ciągu dnia, trzeba mieć w sobie ciąg. Dodatkowo musi to nam sprawiać przyjemność.


Odnośnie zaskakiwania. Trzeba coś próbować, szukać jakiejś luki, inaczej nie ma szans na zwycięstwo.


Każdy ambitny, a co za tym idzie szanujący się sportowiec stawia przed sobą cele. Masz je zapewne i Ty.


Taki cel, którego jak na razie nie udało mi się osiągnąć, to Mistrzostwo Polski, czy to w kategorii „Open” – tej najbardziej prestiżowej, czy w 90 kg, w której najczęściej walczę. Na mistrzostwach Polski bowiem już drugi raz byłem drugi.


Kiedy będziesz miał zatem szansę na tytuł?


Mistrzostwa Polski będą rozgrywane w grudniu br. Będzie to jednak kategoria „Open”, a w niej nie czuję się jeszcze na tyle mocny. W przyszłym roku przyjdzie czas na kategorię wagową, a wtedy tak mi się wydaje, będę miał szansę.


Ile brakuje Ci jeszcze, aby być najlepszym lub jednym z najlepszych zawodników Karate w Polsce?


Do najlepszych chyba już się zaliczam. Cztery lata z rzędu w branży, w tym czasie medale Mistrzostw Polski, które o czymś świadczą ale zawsze brakowało tego czegoś – aby wygrać turniej właśnie tej rangi.


Wywiad przeprowadzony na terenie restauracji Dark Pub w Gorlicach. 


Rozmowa również na stronie Wiadomosci24.pl.

Komentarze

  1. Fajny wywiad! Dobrze, że promuje niemałe dokonania Marcina, bo to skromny i pracowity chłopak. Szkoda, że ta trudna dyscyplina zbyt wielu sponsorów nie znajdzie. No cóż nawet międzynarodowe sukcesy nie przebiją popularności piłki nożnej, nawet na poziomie IV-ligowym.
    Marcinowi życzę dalszych sportowych sukcesów i ... pracy !

    OdpowiedzUsuń
  2. Co prawda to prawda. Takich ludzie trzeba promować.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Cmentarz w Kobylance. Połowa października 2021

Z aparatem. W przeddzień Wszystkich Świętych - wizyta na cmentarzu w Gorlicach 28/10/2024

Filmy na Halloween - moja TOP 10 horrorów