Pustelnik z Ropy – o człowieku, który nie chce pomocy
PRAWDA WOKÓŁ NAS
Fot. autor
Tytuł ma w sobie po trochę z prawdy i fikcji. Pan Tadeusz Koszyk z Ropy, potocznie zwany pustelnikiem, to człowiek skowronek i człowiek sowa w jednym. Wychodzi rankiem, wraca późnym wieczorem. – Najlepiej szukaj go rano. Tak koło siódmej. Wtedy powinien być. Choć powinien nie oznacza musi. Potem, wróci lecz nie wiadomo kiedy. Bywa różnie – informuje mnie Pan Wiesław, który od niedawna dzieli z nim część drewnianego domu. Domu wyjątkowego, po słynnym rzeźbiarzu Antonim Hyblu.
I faktycznie. Zajeżdżam pod wspomniany adres około godziny dwudziestej. Cisza. Nie ma nikogo. Sytuacja powtarza się po raz drugi następnego wieczora. Za trzecim razem obieram inną strategię. Wstaję o szóstej rano. – Tym razem musi się udać – dopinguję samego siebie. Drzwi do izby, w której mieszka Pan Tadek, od zewnątrz przytrzymuje sporej wielkości kamień. Znak to jasny, że nie zdążyłem. Dla pewności stukam jednak w okno. Coś rusza się pod kołdrą. Być może jest to kot lub pies. Kołacze mi po głowie, że zwierzęta przecież często mu towarzyszą. Po pięciu minutach ponawiam pukanie. Nic. Kołdra niewzruszona. Dla świętego spokoju odchylam wspomniany kamień. Zaglądam do izby. Mam szczęście.
Pan Tadeusz śpi. Jego twarz wystaje spod grubej warstwy kołder. W środku panuje półmrok. Jest ledwie kilka stopni na plusie, ale i tak cieplej niż na zewnątrz, gdzie termometr pokazuje minus pięć. Wybudza się. – Nie poznaję gościa – zagaja zaspanym i zdziwionym głosem gdy słyszy skrzypienie drzwi. Przedstawiam się hasłem „reporter Szurek”. – A to Ty! Już kojarzę. Wchodź – odpowiada. Prosi bym podał mu puszkę z zupą. Je ze smakiem. Nie zdążył jej wczoraj dokończyć, ponieważ zasnął.
Owe domostwo, a właściwie pokój zajmuje od końca listopada. Ma w nim lampkę, piec żeliwny oraz radio, łóżko, stół i fotele. Kilka gazet i książek. – Radio jest od Grubego. Trochę szumi. Muszę przy nim pomajstrować – jakby tłumaczy niedyspozycję odbiornika. Od maja nocował pod mostem. Tam nagromadzenie przedmiotów jest większe. - Elegancko mi tam było. Ciepło, fajnie. Tylko trochę wiało. Osiem lat spałem w baraku. Przecież zimy były i po dwadzieścia osiem stopni, a nie było różnicy jak w baraku czy pod mostem. Tyle, że w tym drugim ścian brak ale dałbym radę. Za ściany miałem dywany. Odwiedzały mnie dwa koty i pies. Czasem spaliśmy razem to i cieplej było. Bardzo fajne miejsce – wspomina wpatrując się w krajobraz za oknem.
Na szczęście jego sytuację monitorowały pracownice Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Ropie. Wyznaje, że potrafi być uparty ale jak coś ma być dla niego dobre, to przecież nie będzie się stawiał kantem. Prawda jest jeszcze nieco inna. Pan Tadeusz wyjawia ją po około kwadransie, gdy pytam czy łatwo było go tutaj przyprowadzić. - Trzy razy mnie prosiły bym tu przyszedł. Dwa razy był przymrozek po pięć stopni. Dawałem sobie radę. Źle mi nie było. Potem przyszły rano, ja leżałem sobie właśnie do słonka, było koło dziewiątej. „Ojej Panie Tadziu, bo tu Pan nie może siedzieć. Zima. To tamto”. Nie powiem. Nie dały mi żyć, abym siedział pod mostem. Z kobietami nie ma żartów. Musiałem się tu przesiedlić, prawie przymusowo. Przyprowadziły mnie tutaj w kilka. Ale na razie to jakby było tak jak jest i będzie dobrze - mówi. Po chwili dorzuca dziarsko, że na pewno by nad tą rzeką wytrzymał. Mógłby siedzieć przez zimę ale gdzie tam. - Jak już się tym opieka zajęła to nie będę się już tak na upartego upierał. Tak sam z siebie to w ogóle bym się nie angażował tutaj przychodzić. W życiu. Na razie tak jak mówię dobrze jest i przez zimę mogę tu być – rzuca co jakiś czas w swoich wypowiedziach. Gra buntownika.
Kierownik ropskiego GOPS-u Ewa Domańska nie może się go nachwalić. – Pan Tadeusz to bardzo mądry człowiek. Niestety, niektórzy ludzie wykorzystali jego dobroć wykupując od niego dom i działkę za bezcen. Pani Ewa potwierdza, że ciężko go było sprowadzić tu gdzie jest i wspomina, jak zareagował na pewną propozycję. – Otrzymał od nas ofertę przeniesienia się do Domu Pomocy Społecznej na Klimkówce. Błyskawicznie wziął kartkę i spisał oświadczenie, że nie chce. Wszystko odbyło się kulturalnie. Musimy uszanować jego prośbę. Nie można robić nic na siłę – mówi.
Pan Tadek ciągnie swoją historię. Wójt dał mu takie lokum. Jest za to wdzięczny. Kolejne kilka razy przyznaje, że może tu mieszkać. Przez zimę. Podkreśla wyraz „zima”. W lato sobie poradzi. Wcale nie musi siedzieć akurat tutaj. Ma trzy inne miejsca do wyboru. Niczym wolny ptak. Cieszy się jednak, że tak o niego dbają. - Nawet nie wiedziałem, że mają tu taki pokoik. Ale to gminne. To mnie cieszy, że przynajmniej mają na myśli jakby ktoś był w potrzebie, to się nim opiekują. Jakbym tak był zdany na łaskę losu i nikt by się nie zapytał to dość by było nie za bardzo dobrze – na moment zawiesza głos i tym razem zdaje się mówić już bardzo szczerze, bez krygowania. Wychodzi więc na to, że mimo wszystko czekał na pomoc.
Pan Tadeusz nie narzeka na zdrowie. Osobiście widzę jak wstaje z łóżka, by następnie kilkoma przemyślanymi i zgrabnymi ruchami je zaścielić. Niczym dwudziestolatek. Szybko i pewnie. Sam się sobie dziwi, ale szczerze przyznaje, że musi być stale w ruchu, bo już taka głupia natura, że nie posiedzi człowiek spokojnie. I pomyśleć, że mówi to osiemdziesięciolatek.
Pytam go czy teraz jest lepiej jak kiedyś. Chodzi o brak kontenerów. – Nie ma ich i tyle z tym lepiej. Ale z drugiej strony z tym co naznosiłem, mam teraz uganiaczkę. Daję zresztą dużo tych ciuchów co mam, dla biednych ludzi. Niech im służy. Natomiast ci, którzy mają, zamiast wkładać to do tych pojemników, to w kontener ciuchy ładowali. Tak było przez dwa lata. Co żem się narobił to szkoda gadać. I tego nikt nie uzna. Dla mnie więc lepiej, że na wsi kontenerów brak. Nie mam teraz czego szukać, a kiedyś to tylko szkoda było, że tyle tego. Stale. Choć bym żył drugie tyle to bym tego wszystkiego nie zdarł – twierdzi.
Ostatni raz rozmawiałem z nim w marcu ubiegłego roku. Powstał wówczas tekst „Ropski pustelnik nie lubi samotności”. W tamtym czasie mieszkał w baraku. Pytam go czemu zmienił lokum. - Jak żem poszedł w maju do wsi, żem się zahaczył, tak żem jeszcze tam nie był. Przez siedem miesięcy. Mogę tam siedzieć, ale muszę posprzątać. Zawaliło mi się tam wszystko – przyznaje z rozbrajającą szczerością. Przypominam sobie, że w marcu mówił mi jak to lubi czytać sobie gazety. Nieważne czy stare czy nowe. Być może to one są winne całemu zamieszaniu.
Fot. autor
Jesteśmy pod mostem. – Pstryknę Panu kilka zdjęć – informuję. – Nie ma sprawy. Powiedz mi tylko jak się ustawić – ciągnie wątek. Akurat z pierzyny wyłania się kot. Chyba czuje się dość bezpieczny, bo nie ucieka. Kilka metrów dalej szumi rzeka Ropa. Woda rozbija się o kamienie. Wieczorami ten dźwięk zdaje się tulić do snu. Rankiem z niego wybudza.
Pan Tadek konstatuje, że… życie pod mostem nie jest zbyt lekkie. Co absolutnie nie jest jakimś zaskoczeniem, mówię w myślach sam do siebie. Ale nie z tego względu, jak sądzi każdy z nas. Pan Tadeusz narzeka, że za dużo jest tam takich, co to piją w ukryciu. – Dwieście złotych mi ostatnio zwinęli. Ale jak pytałem, który z nich to żaden nie – przypomina sobie. Po chwili pyta. – Jak opublikujesz to dasz radę załatwić mi artykuł? – Odpowiadam, że nie ma problemu. – To dobrze. Wracam do obowiązków. Cześć – rzuca na pożegnanie. Zabiera się za sprzątanie swojego miejsca. Dzielnicowy go o to prosił. A on przecież o tym dobrze wie, że posprzątać po sobie, normalna rzecz. Bo to mądry i inteligentny człowiek, który wybrał jednak taką, a nie inną drogę życia. Nie każdy go rozumie. Pisząc krótko – niewielu. Ale on jest szczęśliwy – widać to.
Materiał ukazał się również na stronie SĄDECZANIN.INFO (kliknij w baner)
___________________________________
PARTNERZY BLOGA – KLIKNIJ – ZOBACZ!
POPRZEDNI TEKST O TADEUSZU KOSZYKU ZNAJDUJE SIĘ TUTAJ
Komentarze
Prześlij komentarz