Opowieści o duchach. Bały się kobiety i bali się mężczyźni
Wielu z nas lubi słuchać historii o duchach. Budzą one naszą ciekawość. Rozwijają wyobraźnię. Gorzej jednak, gdyby przyszło nam odwiedzić miejsca, gdzie według wierzeń ludowych widziano zjawę, a dodatkowo klimat strachu potęguje pogoda.
Fot. autor tekstu
Jana Spólnika, opiekuna koła miłośników Szymbarku i miejscowego kościółka, a w przeszłości wieloletniego dyrektora tamtejszej szkoły, odwiedzam w jego gabinecie na kształt muzeum, które sam stworzył. Już po raz drugi, licząc od sierpnia 2012 roku. Na ścianach sporo czarno-białych fotografii. Uchwycono na nich chwile, które dawno już przeminęły, ale o których warto pamiętać. Część historii ocalona od zapomnienia.
– Wie pan, jestem od sześciu lat na emeryturze, ale nie tracę czasu na daremnie. Cały czas sięgam do materiałów, które gromadziłem na przestrzeni pięćdziesięciu lat. Po kolei staram się je wydawać. To żmudna praca lecz koniec końców bardzo przyjemna. Cieszę się, że jest ktoś, kto również interesuje się przeszłością. Już myślałem, że pan gdzieś przepadł – pan Jan ze śmiechem wskazuje gestem w moim kierunku.
Jak podkreśla, jego dni są wypełnione radością osoby będącej na emeryturze, która ma czas na swoje pasje. Często zagląda do owego muzeum. Żyje sprawami drewnianego szymbarskiego kościoła. Cieszy się, gdy uda mu się pozyskać fundusze na jego remonty. Rano odprowadza do szkoły swoją wnuczkę. Potem bez reszty poświęca się temu co nadało sens jego życiu, gdy jako młody zagubiony człowiek nie wiedział jaką obrać drogę.
Tajemnicze historie, które niegdyś miały wydarzyć się na okolicznych terenach, to jeden tematów, o których może opowiadać godzinami. Częstuje aromatyczną kawą, którą otrzymał od „Świętego Mikołaja” i rozpoczyna opowieść. Ale nim zacznie wyjaśnia jeszcze jedną kwestię.
– Spotykamy się o odpowiedniej porze. W ubiegłym roku minęło bowiem dokładnie 100 lat od niezwykle mokrego roku 1913, gdy w dolinie przysiółku Szklarki miał miejsce kataklizm osuwiskowy. Napisałem o tym w jednym z wydawnictw. Drewniane domy przez nasiąkniętą do granic ziemię „jechały” w dół, nieraz po 100 metrów. Pokręciły się. A ludzie i tak w nich siedzieli. Wójt musiał ich stamtąd wyganiać. Widoki zmieniały się jak w kalejdoskopie. Tam gdzie jeszcze tydzień wcześniej stał dom i sadek, teraz było śliczne jeziorko. Dom był już 50 metrów w dole. Las również się osuwał, a drzewa krzyżowały. Na to niecodzienne zjawisko przyjeżdżali popatrzeć nawet ludzie zza granicy. W niedziele po południu bywało tam łącznie kilka tysięcy obserwujących. Powstawały rozliczne legendy – odpowiada pan Jan na pytanie, czy szymbarski 2013 rok jest w jakimś aspekcie wart opisania. Kilka razy zapraszał mnie właśnie wtedy na rozmowę, ale jakoś nie udawało się spotkać.
Wracając do legend. Jedną z nich była opowieść o hucie szkła, która miała istnieć na Szklarce. W niewielkiej osadzie mieszkało kilkanaście rodzin. Wiodło im się jednak zbyt dobrze. Żyli zbyt swobodnie. Takim postępowaniem obrażali Boga, który niespodziewanie zesłał na nich karę. Do tej pory sielankowe miejsce, zaczęły nawiedzać ulewy, zaś ziemia rozmakała dookoła. W osadzie utworzyła się potężna szczelina, która pochłonęła domostwa wraz z mieszkańcami, a wszelkie zagłębienia zastąpiła woda. Stąd w tamtym miejscu jezioro „Morskie Oko”. Bajania o osuwisku stopniowo ustępują miejsca tym o duchach.
- Dobrych parę wiosen temu, zbierałem informacje o historii Szymbarku do mojej pracy magisterskiej. W trakcie rozmów ze starszymi mieszkańcami miejscowości, tematy wiele razy schodziły na te o wszelakich zjawach i strachach błąkających się po tutejszych ziemiach. Mogę potwierdzić, że do dziś wiara, że tutaj straszy gdzieś w ludziach jest! Strachy najczęściej pojawiały się za potokiem bielańskim – na cmentarzu wojskowym, w okolicach kasztelu lub nad rzeką… Najbardziej „sprzyjającymi” miejscami okazywały się i okazują te zadrzewione, gdzie wiatr dmąc, wydaje najdziwniejsze dźwięki – wyjaśnia.
Według rozmówców Spólnika, historie o strachach są jak najprawdziwsze.
– Ci ludzie byli przekonani o swojej racji. A umiem rozróżnić czy ktoś kręci, czy nie. Większość z nich już odeszła z tego świata ale pamiętam wszystko doskonale. Każdy człowiek, z którym rozmawiałem na temat strachów, miał poważny wyraz twarzy, ton wypowiedzi przesiąknięty emocjami. Nieraz w trakcie opowiadania następowało wręcz wzruszenie. Nie mogłem się z tego śmiać. Obraziliby się. Byłem blisko nich, nieraz zaznałem wspaniałej gościny. We wrześniu częstowali mnie suszonymi śliwkami, często wracałem od nich również obładowany gruszkami. Same rozmowy trwały bardzo długo, zwykle po kilka godzin – przyznaje.
Jedną z kilku historii, które pan Jan opisał w „Legendach i opowiadaniach o strachach z terenu Szymbarku” jest ta o pani Dróźnickiej. Akcja działa się w czasie I wojny światowej. Stacjonowali tam wówczas żołnierze austriaccy i mieli w pobliżu jej domu – dziś już nie istniejącego – obozowisko. Mieszkanka Szymbarku, która żyła sobą i dla siebie, nieraz z ukrycia przyuważyła jak rwali oni jabłka z jej bogatego sadu. Z przyjemnością poszła więc na skargę do dowódcy, ten ją wysłuchał i zapytał czy potrafi rozpoznać twarze „złodziejaszków”. Odpowiadając twierdząco ustaliła też wymiar kary, gdyż dowódca nie miał na to żadnego pomysłu i rozkazał uczynić to jej. Nie wahając się ani chwili stwierdziła, że za kradzież należy się jednemu z żołnierzy… kara śmierci. Dowódca był człowiekiem, który dotrzymywał słowa. Wkrótce żołnierz poniósł śmierć i pochowano go przed progiem domu kobiety – ku przestrodze dla innych. Od tego czasu Dróźnicka nie zaznała już spokoju. Powodem nie były jednak wyrzuty sumienia, lecz dziwne zdarzenia w jej domu, dziejące się nocą, gdy tylko na niebie pojawiał się księżyc.
– A to przewracało jej łóżko, a to zdzierało z niej pierzynę, zaś drewno w piecu nagle rozpalało się samo. Dumna dotąd kobieta krzyczała i płakała wniebogłosy, jednak już do końca życia męczyła się z tym piętnem – opowiada Spólnik.
Inna mieszkanka Szymbarku, śp. Helena Krupa z „Górek” wspominała jak pewnego razu, w jeden z szarych dni, przechodząc obok tamtejszego cmentarza wojskowego, przed wejściem na jego teren, przyuważyła postać odzianą na czarno. Osoba ta miała bardzo smutny wyraz twarzy. Ta czerń – jak wspominała Pani Helena – była ogromnie czarna.
– Opowiadała mi to z taką ekspresją w głosie, że nie sposób było jej nie wierzyć – przyznaje mój rozmówca. Jak się później okazało na wsi panował przesąd, że gdy umierał któryś ze starszych mieszkańców, widywano starszego „żałobnika”. Gdy z kolei na drugi świat odchodził ktoś młodszy, spotkać można było dziecko odziane w czerń. – I faktycznie, umarł wtedy jeden ze starszych mieszkańców – dodaje Spólnik.
Kolejną opowieścią jest ta związana z kapliczką, znajdującą się w miejscu gdzie do rzeki Ropa spływa potok bielański. Woda szumi tam mocniej, wręcz szeleści, a to ze względu na skały, które wystają z jej dna. Jak jest tzw. wielka woda to słychać już niemal ryk.
- Opowiadał mi pewien mężczyzna z „Zalipia” jak w listopadzie szedł tamtędy do domu. Rzeka – nieco podmarznięta – szumiała tego wieczora mocniej niż zwykle. Drzewa również. Wtem zauważył on nad jej brzegiem półnagą kobietę. Był zdziwiony: „Kto to widział kąpać się w listopadzie?” – powtarzał w duchu. Postanowił to sprawdzić. Po cichu i ostrożnie zbliżał się do tajemniczej niewiasty, a gdy mógł już dostrzec jej twarz stwierdził ze zdumieniem, że wygląda jakoś znajomo. Nagle widmo, nieco chyba spłoszone, obróciło się wokół siebie i rozmyło w powietrzu. Zdenerwował się. Wspominał mi, że był wręcz przekonany, że to jego siostra Anielka, takie głupie żarty mu urządza, ale Aniela była w tym czasie w domu i nie mogłaby zdążyć przed nim – wyjaśnia Spólnik, po chwili dodając: - Mój kolega Zbyszek Dudek, jeszcze wyższy od pana, wyznał mi kiedyś, że idąc tamtędy czuł dreszcze. Wyczuwał, że coś tam może być. I faktycznie, panuje przeświadczenie, że w tym miejscu straszy – przyznaje.
Ciekawą historią jest także ta o dwóch braciach. Późnym wieczorem z pracy wracał właśnie pieszo Jan Obrzut ze swoim bratem. Mężczyźni wybrali sobie skrót koło cmentarza, bowiem mieli tamtędy bliżej do domu. Zegarki wskazywały już północ. W bramie cmentarnej rosły dwa wielkie świerki, a pomiędzy nimi ni stąd, ni zowąd zauważyli ubrane na biało dwie Maryjki ze świecami. Były ogromne niczym wspomniane świerki, a im bliżej mężczyźni podchodzili, tym one były większe. Nagle zerwał się wiatr, świece zgasły, a bracia nie namyślając się długo, wzięli nogi za pas.
– Z przejęcia nie potrafiliśmy sklecić słowa. W domu przypomniałem sobie, że dziś Marii, ósmego grudnia. Miałem trzy siostry, Marię, Dorkę i Stefę, które umarły za młodu. To chyba dwie z nich nam się pokazały – wspominał Janowi Spólnikowi nie na żarty przejęty Obrzut.
Jak kontynuuje pan Jan, w Szymbarku krąży legenda głosząca, że straszy w tamtejszym kasztelu. Latem, gdy księżyc świeci wysoko na niebie, a ludzie dawno już zapadli w głęboki sen, można nieraz usłyszeć ni to jęki, ni to zawodzenia. Jakby jakieś pomruki. Zdaje się, że to krzyki tych osób, które za życia grzeszyły, żyły na zamku rozpustnie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jeden z dziedziców zamku został w nim zamordowany przez własną żonę. Kto ma bujną fantazję i bogatą wyobraźnię może te głosy usłyszeć. Wiatr tylko pomaga.
Mój rozmówca podsumowując wspomina swoją własną historię. Była zima 1967 roku, wracał właśnie z próby do jednego z przedstawień. Idąc do domu obok cmentarza, usłyszał że w składziku grabarza coś się tłucze. Pogoda była „sprzyjająca”, ponieważ niebo przesłaniało kilka chmur, księżyc rzucał delikatną poświatę, a w tle za sprawą wichru dochodziły z oddali jakieś odgłosy, jakby charknięcia… Wtem drzwi budki się otworzyły, a z wnętrza wybiegł biały, ogromny pies.
– Był w moich oczach ze cztery razy większy, niż owczarek podhalański, ale warto pamiętać również, że strach ma wielkie oczy. Psisko dużymi susami przeskoczyło przez kilka grobów i zniknęło w gęstwinie. Niby był to „tylko” pies, ale 400 metrów do domu pobiłem w rekordowym tempie, na pewno szybciej niż ci wszyscy biegacze. Przez długą chwilę leżałem na łóżku, aż mnie w sercu kłuło. Nie zapomnę tego do końca życia, mogę powiedzieć tylko jedno: to był strach! Żeby jednak nie było, że Spólnik oszalał powtórzę raz jeszcze: strach ma wielkie oczy, a czy opowieści o duchach to prawda czy nie, każdy powinien osądzić sam – kończy Jan Spólnik i już zaprasza na następną rozmowę. Tym razem na zupełnie inny temat.
ROZMOWA RÓWNIEŻ NA PORTALU SĄDECZANIN.INFO
Komentarze
Prześlij komentarz