Weekendowy wywiad. Trener Andrzeja Sołdry: Spodziewałem się wygranej z Kosteckim
Co tydzień w sobotę cykl "weekendowy wywiad". Rozmowa ze sportowcem i "człowiekiem sportu" Sądecczyzny i okolic. Piłka nożna, koszykówka, siatkówka i inne. Dzisiaj rozmawiamy z Jerzym Galarą, trenerem boksera Andrzeja Sołdry, który w listopadzie ub. roku wygrał z popularnym Dawidem "Cyganem" Kosteckim.
Łatwo łączyć funkcje wuefisty i trenera bokserskiego?
- Łatwo, pod takim względem, że mam cały czas do czynienia z tym samym tematem - ze sportem, szeroko rozumianą kulturą fizyczną i z fizycznością ludzi, tym żeby nauczyć ich czegoś nowego, uczyć jak gospodarować czasem z korzyścią dla zdrowia. Dopowiadając zatem, zdecydowanie - to jeden świat.
A jak u Pana z czasem? Szkoła, boks, rodzina. Da się to połączyć?
- Jest ciężko bo Zespół Szkół Samochodwych, w którym pracuję, działa prężnie na niwie sportowej. Wraz z Leszkiem Sową zajmuję się w tej szkole lekkoatletyką , osiągamy dobre wyniki nawet na szczeblu ogólnopolskim. Zdobyliśmy choćby lekkoatletyczne medale mistrzostw Polski.
Jeśli chodzi o klub, niestety praktycznie zajmuję się tym wszystkim sam chociaż mam teraz pomocnika w osobie Ewy Ingier. To moja zwodniczka, kobieta po studiach, która prowadzi grupę "tygrysków". Na pewno zatem jest to dla mnie jakieś odciążenie ale mam także zawodników-amatorów na szczeblach krajowych... Oni zajmują sporo czasu. Do tego dochodzi rodzina, mam trzech synów, z których jeden jest zawodnikiem łódzkiej SMS. Poświęcam mu sporo uwagi. Ostatnio zrobiłem mu treningi wytrzymałościowe i już powolutku pracujemy nad tym, by zrobić z niego kawał zawodnika. Czasu zatem brakuje. Fajnie gdyby można było się klonować. Zrobiłbym wówczas trzy swoje klony i byłoby lepiej (śmiech). Próbuję jakoś to wszystko połączyć, by nikt na tym nie ucierpiał i chyba póki co się udaje. Godzinowo, w szkole jestem przeważnie do południa, później łapię troszeczkę czasu rodzinnego, następnie pod wieczór jest klub i dzień kończy się dla mnie koło godziny dwudziestej.
Przeglądałem internetowe komentarze. Wiadomo, nie ma co się nimi kierować ale jeden z internautów dwa lata temu napisał, że „nic Pan nie osiągnął ze swoimi podopiecznymi”. Teraz sytuacja jest inna również ze względu na Andrzeja Sołdrę.
- Niektórym ludziom nie dogodzi. Wiem, że takie komentarze piszą zawyczaj ci, którzy nic w swym życiu nie osiągnęli i którzy mają w sobie ogromną zawiść i poczucie niespełnienia. Natomiast nigdy nie patrzyłem na takie opinie, nigdy się tym nie ekscytuję. Ani tymi pozytywnymi komentarzami, ani negtywnymi. Wiadomo, że te pierwsze motywują do pracy, te drugie wpływają gdzieś tam demotywacyjnie na pracę. Jeżeli ktoś zwraca uwagę na to, że nic nie osiągnąłem, no to w takim razie co Mateusz Górowski robił w kadrze Polski przez cztery lata? Jak udało się wychować dwóch mistrzów kraju? Moi wychowankowie sięgali po medale najważniejszych imprez w Polsce i na świecie. Troszeczkę, że tak powiem, ktoś się rozminął z tym wszystkim. Co do Andrzeja Sołdry, on jest taką wizytówką. Jest w boksie zawodowym, który jest w Polsce medialny i dlatego stał się tak rozpoznawalną twarzą, natomiast jego wyniki były ogromne już dużo wcześniej.
Spodziewał się Pan wygranej z Kosteckim?
- Spodziewałem się. Od początku to mówiłem. Dawid Kostecki był dla mnie zawodnikiem ostrożnie prowadzonym. Osiągał badzo wysokie miejsca w rankingach, ale ja uważałem, że Andrzej walczył już z groźniejszymi przeciwnikami, choćby z Ricky'm Denisem Pow'em czy Julio Acostą i pokazywał, że może z nimi wygrywać dlatego byłem pewny, że wygra także z Kosteckim, co się sprawdziło. Jedynym zaskoczeniem było dla mnie to, że Andrzej w drugiej rundzie dał się zaskoczyć prawym prostym krzyżowym i udało się Dawidowi położyć go na deski ale gdyby nie ten nokdaun, to ta walka była ogólnie do jednej bramki. Jeżeli przeanalizujemy cały pojedynek, to wyjdzie, że Dawid wygrał jedną rundę, trzecią bodajże. Nawet w rundzie ze wspomnianym nokdaunem, Andrzej prowadził na punkty.
"Cygan" może kandydować do miana złotoustego.
- Mieliśmy kilka przygód z tym zawodnikiem. Kręcąc programy do Polsatu, które zapowiadały walkę, cały czas nas zaczepiał. Ale taki ma styl. Do tego, by zrobić dobrą walkę, potrzebuje się nakręcić. Zresztą mówił Andrzejowi, że potrzebował dodatkowej motywacji. Andrzej jest z kolei stuprocentowym sportowcem, to człowiek, który oddaje się temu co robi na maksa. Ma określony cel, nie patrzy na boks przez pryzmat pieniędzy, ale chce osiągnąć dobry wynik. Dopiero za wynikiem idzie jakieś uposażenie. Chce zostać mistrzem świata i to jest jego marzenie. Nie mówi o tym, ale robi wszystko, by tak się kiedyś stało.
Odnośnie Kosteckiego, po walce pogratulował Andrzejowi wygranej. Przepraszał go. Powiedział nawet, że mogą razem współpracować, pomagać sobie w przygotowaniach więc zachował się jak stuprocentowy sportowiec. Później jednak, w jednym z wywiadów, Kostecki zmienił twarz. Nam mówił, że przegrał i walka nauczyła go pokory, innym powiedział, że znajomi do niego dzwonili i tak jak on sam, widzą walkę inaczej, w sensie "Kostecki powinien wygrać". Dawid ma dwie twarze. Jedną - normalną, w domu, do towarzystwa i drugą - przed kamerami, by zrobić wokół siebie szum.
A może bokser z krwi i kości = szalony człowiek?
- Sport poszedł w stronę, która bardzo, bardzo mi się nie podoba. Zawsze miałem go za coś, co wywodzi się z fair play. Sport w sensie sportowym jako najważniejszy czynnik. Niestety, panuje obecnie bardzo duża komercjalizacja. Najwięcej do powiedzenia mają telewizje, ogółem ci co mają pieniądze są najwięksi. W krajowym boksie liczy się to, że ktoś komuś zrobi dziecko, albo jak zapowie, że daje swemu rywalowi przed walką jeden procent szans. Wtedy nagle zyskuje uwagę promotorów. Inny człowiek, dla którego sport i rodzina liczą się najbardziej, nie jest interesujący dla tłumów. Tłumy kochają dużo mówiących dziwaków, ale cały czas mam taką nadzieję, że ludzie, którzy są skromni, będą tak samo medialni jak ci, którzy za dużo mówią i krzyczą.
Finansowo. Trener miał coś z walki?
- Bardzo dużą... uciechę. Walka przy ponad siedemnastu tysiącach ludzi, to jest chwila, dla której warto ciężko pracować. Zaprocenowały treningi, czego efektem chćby smaczek medialności.
Ile zdrowia kosztowała wygrana z Kosteckim Andrzeja Sołdrę?
- Nie ma co mówić, że nad wyraz dużo. Każda walka niesie ze sobą koszt energetyczny. Andrzej walczył w ringu osiem rund ale było okej. Po tygodniu mógł już pójść do pracy.
Organizacyjnie. Jak wspomina Pan krakowską galę?
- Było w porządku. To górna półka. Takiej imprezy nie powstydziliby się ani Amerykanie, ani Anglicy gdzie te gale są największe na świecie. Przy takiej publiczności, medialności i takim wymiarze sportowym, gala udała się niesamowicie.
Inną sprawą jest fakt, że Mateusz Borek, czy Janusz Pindera, przed walką mijając nas, nie potrafili nawet podać ręki. Traktowali jak powietrze. Pewno myśleli, że wygra "Cygan". A już po, ten pierwszy przybiegł i nam gratulował. Potrafił zagadać. Zauważył. Był sympatyczny. Taki już jest ten świat.
Zwycięstwo Sołdry na gali Polsat Boxing Night było wisienką na torcie. A jak na co dzień wygląda rzeczywistość nowosądeckiego boksera? Też jest tak kolorowo?
- To długi temat. Na jakieś pięć artykułów. Są plusy i minusy. Boksem zajmuję się już od czternastu lat. Widziałem wzloty i upadki różnych klubów. Boksowałem w Superfighterze, który posiadał wielki budżet ale klub jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. W Golden Teamie mamy się dobrze. Musiałem co prawda zweryfikować swoje plany i marzenia, podejść do tego bardzo racjonalnie. Jest bardzo duże zapotrzebowanie na boks. Sam boks. Chcemy być wyłącznie bokserscy, na tym mi zależy. Nie będziemy prowadzić żadnych innych kickboxingów itd. Wchodzimy powoli w rynek zawodowy. Boks amatorski trwa do pewnego momentu, później ciężko utrzymać się na powierzchnii, szczególnie starszym pięściarzom.
Powiem szczerze, że jestem zadowolony. Mogłoby być lepiej, mogłoby być gorzej. Mamy gdzie trenować. Mamy salę bokserską, wyremontowaną własnym sumptem. Mamy ring i ogólnie fajne warunki. Jest grupa dziecięca, grupa dorosłych. Są ludzie, którzy przychodzą potrenować rekreacyjnie. Jest okej. Byleby nam nikt nie przeszkadzał. Nie oczekuję też niewiadomo czego. Mam nadzieję, że Golden Team utrzyma się i kiedyś będzie tą sądecką historią boksu. Chciałbym jako siedemdziesięciolatek móc dalej obserowować rozwój klubu. Do tego dążę.
Jak wygląda Wasz budżet?
- W przybliżeniu wynosi pięćdziesiąt tysięcy złotych. Składa się ze składek członkowskich i z moich pieniędzy. Cząstka to również dotacja z urzędu miasta.
Niedawno weszliśmy w nowy rok 2015. Co dalej z Sołdrą i jakie są najważniejsze plany klubu?
- Co do Sołdry, mam zupełnie inne plany - Andrzej podziela moje zdanie - niż promotorzy. Na portalu ringpolska.pl pojawiła się informacja, jakoby Andrzej chciał rewanżu z Kosteckim, a walka miała się odbyć w marcu br. Andrzej tego nie chce. Nie boi się rywala ale walka nie ma żadnego sensu z tego względu, że chce się rozwijać. Już raz pokonał "Cygana" i udowodnił, że jest lepszy. Teraz chce piąć się w rankingach. Ma 29 lat. Za dwa lata będzie w najlepszym wieku. Chcemy już wtedy sięgać po pasy. By do tego dojść, potrzebuje czterech walk po dziesięć rund, a w następnym kolejnych dwóch i atakowania np. Pasów Europy, które wywindowałyby go do okolic piętnastego miejsca w rankingach i mógłby walczyć o "coś". Promotorzy chcą pieniędzy i walk "dla ludzi" od razu. Nie tędy droga.
W kwestii klubu, chcemy zorganizować cztery turnieje. Trzy z nich będą przygotowaniami do tej jednej wielkiej imprezy na koniec roku. Na pewno w dalszym ciągu będę prowadził program dla ludzi zagrożonych patologią. Będziemy zbierać pieniądze dla dzieci z porażeniem mózgowym. Szykuje się spora ilość wyjazdów na liczne turnieje. W skrócie rok 2015 będzie bardzo pracowity.
Rozmawiał Remigiusz Szurek
Fot. (RSZ); arch.
Wcześniejsze rozmowy:
Sebastian Leszczak
Paulina Masna
Łukasz Grzeszczyk
Paweł Cieślicki
Marek Wójtowicz
Łukasz Mężyk
Michał Śmierciak
TEKST UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ NA ŁAMACH PORTALU SĄDECZANIN.INFO
Komentarze
Prześlij komentarz