Świąteczne życzenie pustelnika
Tadeusza Koszyka, pustelnika z Ropy pod Gorlicami odwiedzam w drewnianym domu po rzeźbiarzu Antonim Hyblu, twórcy „polskich skrzypiec z duszą skrzydlatą”.
Jest godzina dziewiąta rano. Pan Tadek krząta się po izbie. Dopiero wstał a już szykuje się do wyjścia. – Trzeba się ogolić przed wycieczką do wsi. Włosy i broda szybko odrastają, bez lusterka ciężko to wszystko utrzymać. Zresztą święta coraz bliżej – wyjaśnia. – Trzeba wyglądać elegancko – dopowiada po chwili. Swoje lusterko stracił w pożarze, więc wręczam mu własne, domowe. Tak jak się umówiliśmy. W „Hyblówce” mieszka od ubiegłej jesieni. – Dobrze mi tu i wszędzie stąd blisko – wyznaje. Spore znaczenie ma dla niego odległość do kościoła, a ten widzi przez okno. - Kazanie lepiej słyszę jak jestem u siebie, niż na mszy. Będę coś rozmawiał z proboszczem żeby to poprawić. Nawet przy gimnazjum wiem co mówi ksiądz, a w kościele nie słyszę – wyjaśnia. Kościół kościołem, ale mój rozmówca ceni sobie wolność. – Do DPS-u nie pójdę za żadne skarby. Nie wytrzymałbym tam – zdradza. Mieszkając w centrum Ropy wszędzie ma blisko. - Ludzie boskie jak to niektórzy daleko mieszkają np. pod Chełmem. To nie dla mnie – dziwi się. Zagajam go o okoliczności jego pobytu w miejscu jego aktualnego pobytu. - Jak mi to wójt (Jan Morańda – przyp. red.) przydzielił z opieki, musiałem tu przymusowo przyjść, przesiedlić się. W tym pokoju siedziałbym dalej, ale z nastaniem września tego roku spowodowałem pożar, przez głupi gorący popiół, który przeżarł gąbkę krzesła. Zasnąłem. Budzę się, patrzę, pali się! Straciłem też 2100 złotych. Wszystko poszło… Zostałem bez grosza. Teraz już mam pieniądze z emerytury, ale w sumie mnie tego nie potrzeba. Mieszkam na werandzie. Jest lepiej niż pod mostem gdzie byłem dwa lata temu. Nie piję i nie kurzę w ogóle. Życiem nie ma się co chwalić, ale tym akurat można. Za całe 82 lata nie wykurzyłem jednego papierosa, dla siebie nie kupiłem ani pół litra wódki. Oczywiście jak była na kartki, to brałem, ale zawsze żem ją odsprzedawał. A inni to im brakuje, pożyczają, a oddać nie ma komu – opowiada i nakreśla problem.
Ma dłużników
Ludzi, którym ropski pustelnik napożyczał pieniędzy i nie doczekał się od nich \grosza zwrotu, nie dałoby się zliczyć na palcach obydwu rąk. - Żeby sobie kto nie myślał, że pustelnik już tak bieduje, otrzymuję emeryturę, ale mam problem z tymi co mnie naciągają i pożyczają pieniądze, a oddać nie ma pana. Jeden odda, dziesięciu nie i tak człowiek robi na takich „lumpów”. W sumie gdybym tak zliczył, to wyjdzie na to, że pożyczyłem ludziom jakieś 30 tysięcy złotych. Najważniejsze jednak, że jestem przy zdrowiu, bo jakby tak jeszcze przyszło chorować, to nie wiem co by było. A jak będzie dalej, to się okaże – opowiada w swoim stylu.
Mrozy mu nie straszne
Pan Tadek nie ma problemów z zimnem, mimo że w izbie, w której rozmawiamy, temperatura sięga raptem kilku stopni na plusie, jest tylko nieco cieplej niż na zewnątrz, na szczęście nie hula tutaj wiatr. - Ja nauczony w zimnie, to mi o tyle dobrze. Siedem lat siedziałem w baraku, ani w nim nie paliłem, ani drzwi nie dopierałem. W tym ostatnim przeszkadzały mi gazety (pan Tadek namiętnie czyta prasę – przyp. red.). Bywało 28 stopni mrozu i nic mi się nie działo. Nie śpię w kurtce, ale mam tych kołder i wszystkiego tyle, że jakby było nawet ponad 30 stopni mrozu, mi to nie przeszkadza. Śpię bez butów. Jestem wdzięczny wójtowi za pokoik – cieszy się. Mina rzednie mu gdy pytam czy nadpalony budynek faktycznie pójdzie do rozbiórki, wszak na zewnątrz przybito na nim tabliczkę: „Grozi zawaleniem”. – Chcę się przed tym obronić! – zapowiada. - Niczego więcej bym nie chciał. Oni się uparli, a ja nakupiłem desek za 400 złotych, półtora kubika. Teraz to szaluję, a oni będą rozbierać... Będę widział po świętach jak to się wszystko potoczy – zastanawia się.
Świąteczny czas
Ropski pustelnik nie jest w święta sam. Już od lat każdą Wigilię spędza w gronie znajomych.- Pójdę do Koniecznych i jeszcze kogoś – mówi. - Rodziny nie mam już przeszło 20 lat, a nawet 35 (tak naprawdę 30 – przyp. red.). Mama umarła w czterdziestym roku, a ojciec w osiemdziesiątym piątym. Siostra w siedemdziesiątym trzecim i zostałem sam. Mam już 82 lata, skończy mi się w marcu. Rocznik trzydziesty czwarty – przypomina. Do świąt ma dość luźny stosunek. - Choćbym ich nie lubił, to jak są, to co zrobię? U ludzi, przecież jakby nie było, to się człowiek wesprze. Kolędy śpiewam. Od dziecka pamiętam ich dużo. Wszystkie są ładne. Na Północkę (Pasterka – przyp. red.) zawsze trzeba iść, to tradycja zresztą – wyjawia. Nie ma jednej ulubionej potrawy wigilijnej, smakuje mu wszystko. - Mnie tam to obojętne. Na Wigilii ma być 12 potraw, ale prawda jest taka, że jak są, to dobrze, a jak nie ma, to też dobrze – nie ukrywa. Poruszam wątek prezentów. – Dostałem! – chwali się. - Dały mi z opieki (GOPS – przyp. red.) paczki na dwa razy. Nie chciałem, ale co z tego. Ja nic nie dawałem. Mówię im: przecież są biedniejsi, rodziny z dziećmi to tam trzeba przekazywać, a nie mnie. „Bierz pan jak dajemy”, to wziąłem i podziękowałem. Otrzymałem spożywcze produkty, prowianty w stylu makarony, soki, mleko, dżemy. Mnie tam nie trzeba wspomagać, i bez tego mam co jeść, zawsze coś sobie przecież znajdę, a jak trzeba to kupię, ale nie weźmiesz, no to powiedzą „ale honorowy”. Dziękuję im za to, że pamiętają o takich ludziach jak ja – zwiesza głos.
Rozmowa przechodzi na inny temat. Wiadomo, pustelnik jak to pustelnik, ma swoje obowiązki. - Praktycznie to ja stale jestem w ruchu. Jeszcze w domu jak żył ojciec, to gospodarzyło się normalnie. Krowy i tak dalej. Człowiek się jednak tak przyzwyczaił do tego zbierania, że końca nie ma. Nie wiem czy się tego oduczę czy już tak umrę. Mi to nie przeszkadza, ale tak mimo woli, czegoś mi nie trzeba, a z drugiej strony szkoda zostawić. Ciuchy, jak mam ich zbyt wiele, oddaję do tych pojemników. Niech to idzie do innych potrzebujących. Do miasta już teraz nie jeżdżę, bo co pojadę to zawsze coś muszę przywieźć, a kierowcy wozić nie chcą. Nie to nie, bez łaski. Ale wprzódy jak był PKS, to było dobrze, a teraz wszystko takie honorowe, prywatne. Same „wojadżery” – żali się. – Kiedy to się ukaże? – pyta mnie na koniec. – Panie Tadku to wydanie świąteczne, musi Pan chwilę poczekać, ale dostarczę panu egzemplarz – odpowiadam. – To dobrze, będę miał co czytać – urywa z nadzieją i wraca do remontu domu. – Na święta musi być elegancko! – rzuca na odchodne.
Remigiusz Szurek
Poniżej komentarz wójta gminy Ropa Jana Morańdy.
Jak wygląda sytuacja z Tadeuszem Koszykiem, który zamieszkuje dom po rzeźbiarzu Antonim Hyblu?
Warto pamiętać, że nie jest to budynek mieszkalny. Proponowaliśmy panu Tadeuszowi dwie opcje: przeniesienie do Domu Pomocy Społecznej w Klimkówce albo schronisko. On jednak nie wyraził takiego zainteresowania. Nie wiemy co robić, ale czynimy starania, by ten pan zmienił miejsce zamieszkania. Jest kolejna opcja: kontener mieszkalny.
Czy „Hyblówka” faktycznie zostanie rozebrana? Pan Tadek ją remontuje…
Na pewno mocno nadpalony dach jest do rozbiórki. Warto pamiętać, że jest to obiekt użyteczności publicznej, w którym nie ma miejsca na mieszkanie. Zwyczajnie nie spełnia on takich wymogów. W przyszłym roku planujemy składać wnioski o dofinansowanie przebudowy tego domu. Już w roku bieżącym chcieliśmy rozebrać część budynku, ale mieszka tam pan Tadeusz i póki co nic nie możemy z tym zrobić.
Zima za pasem.
Propozycja z DPS-u jest ciągle aktualna i w każdej chwili, przy zgodzie samego zainteresowanego, możliwa do zrealizowania.
Artykuł ukazał się na łamach dzisiejszej Gazety Krakowskiej (Gazeta Gorlicka, Gazeta Nowosądecka) w krótszej formie, więc forma blogowa jest bogatsza :) Wesołych Świąt!
PS: Pana Tadka spotkałem dziś pod sklepem w Ropie. - Kupiłem. Jestem! - cieszył się. I tak trzymać!
Komentarze
Prześlij komentarz