Szurek o Ekstraklasie - cz. 6: Brawo Lech, brawo... Cracovia
Po każdej kolejce ligowej naszej rodzimej Ekstraklasy, na łamach Wiadomosci24.pl postaram się skomentować jedno, bądź kilka spotkań. Zapraszam zatem do śledzenia cyklu "Szurek o Ekstraklasie".
Dzisiaj będzie krótko. Nie mogę się skoncentrować, bo za oknem słyszę huk wiertła. Ale do rzeczy.
Brawa należą się Lechowi Poznań i... Cracovii. Tym drugim oczywiście nie za wynik, a za obustronne stworzenie dobrego widowiska. Już nie na palcach jednej ręki można było policzyć celne zagrania czy strzały w światło bramki (sic!). Wynik 3:1 dla poznaniaków nie był żadną niespodzianką. Gracze „Pasów” śpiewają już bowiem pod nosem „o co ja widzę, Cracovia znów w pierwszej lidze”. Odnośnie uśpionego, poznańskiego niedźwiedzia, który budzi się do życia - Mariusz Rumak i jego podopieczni w ciągu tygodnia zdobyli dziewięć ligowych punktów, notując trzy zwycięstwa z rzędu! I gdzie są ci, co lubią ponarzekać na zbyt częste granie? „Kolejorz” w naszej szalonej lidze traci obecnie siedem oczek do lidera, Legii. A zatem ma jeszcze matematyczne szanse na tytuł, bo uciułać można jeszcze osiemnaście punktów.
Śląsk Wrocław, o którym tak lubię pisać, poległ drugi raz z rzędu, a właściwie trzeci (zwycięstwo z czerwoną latarnią z Krakowa nie powinno być brane pod uwagę), tym razem z Polonią Warszawa. 3:0 to i tak jeden z niższych wymiarów kary dla kiepsko grających wrocławian. Można już krzyknąć, że slogan brzmiący: „Śląsk na mistrza” zdaje się być najzwyklejszą w świecie dykteryjką. Jako, że przepełnia mnie jednak kurtuazja, nie napiszę już o trenerze Lenczyku, który powinien jak najszybciej skończyć karierę trenerską - podobnie jak pan Janas, mimo że zwyciężył „swój” GKS Bełchatów - i zająć się czymś spokojniejszym. Dobra, przepraszam. Odnośnie meczu - stał na dość dobrym poziomie - mimo że wrocławianie, jak wspomniałem, grali, jak to mają niestety w zwyczaju, po prostu słabo - jak na wicemistrza Polski przystało.
Dotrzymuję słowa. To już prawie koniec tego tekstu, jeszcze chwila - naprawdę. Odnośnie innych spotkań na uwagę zasługuje zatem kolejna porażka Widzewa (trzecia pod rząd), czy kolejne zwycięstwo mającego mistrzowskie aspiracje Ruchu, czytaj: jednego z najbardziej rozpoznawalnych klubów w Europie - tak napisano na stronie internetowej „Niebieskich”. Idąc dalej, należy wyróżnić pierwszą od października ubiegłego roku wygraną ŁKS-u i - jeśli to kogoś zainteresuje - pierwszą w historii odniesioną na wyjeździe w Bielsku-Białej. Kolejnym godnym pamięci wydarzeniem w polskiej lidze jest wygrana Górnika Zabrze z kieleckimi „rycerzami wiosny”, po dwóch golach młokosa (a sprawdźcie sobie jego nazwisko) czy trzecie zwycięstwo z rzędu „Miedziowych”, tym razem nad Jagiellonią młodego i świeżego umysłem Hajty. Ale proszę w tym przypadku czytać bez ironii. Hajto jest młody, zdolny i musi mieć czas. Chociaż odrobinę.
Ale jak to? Dlaczego ani słowa o Wiśle Kraków i Legii Warszawa oraz ich pojedynku (ehkm, przepraszam ale o Legii już dziś wspomniałem). Dlaczego ani elaboratu, ani nawet krzty o piątkowym hicie? Oczywiście tzw. hito-kicie? Ano dlatego, że ani Wisła, ani Legia - gdybym brał pod uwagę tylko ten mecz - nie zasługują na grę w piłkarskiej Europie. 22 facetów na boisku przez dziewięćdziesiąt minut starało się bowiem udowodnić kibicom, że ci powinni pozostać w swoich mieszkaniach, obejrzeć jakiś filmowy megahit, a nie zajmować się śledzeniem substytutu widowiska piłkarskiego.
Gratuluję wszystkim tym, którzy przeczytali ten tekst do końca i zapraszam na kolejne!
Komentarze
Prześlij komentarz