Robert Kasperczyk: Jestem długodystansowcem
Tekst z 19 września br.
We środę poinformowaliśmy, że Limanovia ma nowego trenera. Został nim Ryszard Wieczorek, który zastąpił na tym stanowisku Roberta Kasperczyka.
Dotychczasowy opiekun limanowian został zwolniony przez słabe wyniki drużyny – czarną serię 5 porażek z rzędu. Mieli go zawieść ci zawodnicy, którym najbardziej zaufał. Rozmawiamy z byłym już trenerem Limanovii.
Spodziewał się Pan tego zwolnienia? 5 porażek z rzędu…
- I tak i nie. Podejmując się pracy w Limanovii zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie będzie łatwo. Przez długi czas nie wiedzieliśmy przecież czy będziemy grać w III czy może jednak w II lidze. Główny sponsor klubu (Zbigniew Szubryt – przyp. red.) zapowiedział, że budujemy mocną drużynę na III ligę. Cieszyłem się z tego, miałem wówczas jasną sytuację. W dłuższej perspektywie mieliśmy nawet walczyć o I ligę. Jak Pan wie otrzymaliśmy w końcu informację, że koniec końców zagramy w tej II lidze. Stan posiadania był jaki był. Skład wymagał wzmocnień. Po otrzymaniu wspomnianej informacji podziękowałem wielu chłopakom, na których miał być oparty III-ligowy skład i z którymi mieliśmy związane te nasze długofalowe plany.
Limanovia w ekspresowym tempie zaczęła penetrować rynek w poszukiwaniu nowych piłkarzy, odpowiednich na trzeci szczebel rozgrywek w Polsce. Nie byliśmy jednak wymarzonym klubem dla solidnych zawodników. Wielu odpowiadało na nasze zapytania w stylu „jak nie klub X, to klub Y, a może wtedy Limanovia”.
Oceniając z perspektywy czasu, na pewno dobrymi wzmocnieniami okazali się Wilk, Urbański i Mysiak.
Od IV kolejki po 2 wygranych i remisie coś w Pańskim zespole nagle pękło. Wie Pan czemu?
- Nic nie pękło! Każdy mecz ma swoją historię. Po prostu w meczu z Kluczborkiem (IV kolejka i porażka 0-1) przeważając przegraliśmy. Niezasłużenie. Podobnie było w czasie pojedynku z faworyzowanym Zagłębiem Sosnowiec – dostaliśmy bramkę ze stałego fragmentu gry po naszym błędzie, nastąpiło cofnięcie się rywala na własną połowę i zabrakło trafień z naszej strony. Tak to wyglądało. W meczu z Kotwicą (porażka 1-5) wielu zawodników uskarżało się na problemy gastryczne. Kilku piłkarzy wypadło ze składu. Mogliśmy przenieść termin tego spotkania czego ostatecznie nie zrobiliśmy. Po tych 3 porażkach „jakoś” to poszło.
Zaczęły się wkradać marazm, defetyzm i nastał mecz z Puszczą. Według mnie, ale i nie tylko, to jeden z głównych kandydatów na awans do I ligi. Przegraliśmy to spotkanie jak frajerzy. Skiba miał sytuację na 2-0 ale jej nie wykorzystał. Przy 1-2 zabrakło nam człowieka, który wyczyściłby środek pola. Postawa w II połowie dała nam nadzieję.
Z kolei w Mielcu (przegrana 0-3) chłopaki nie walczyli tak jakbym tego od nich oczekiwał. Ktoś przekłuł balon z wewnętrzną motywacją.
Warto ufać piłkarzom?
- Myślę, że tak. To dość ogólnikowe pytanie. Jeśli zawodnik schodzi z murawy zmęczony, „ściorany” nawet gdy tak wysoko przegrywamy z Kluczborkiem to nie mam do niego żadnych uwag.
Panie trenerze pytam ponieważ stwierdził Pan, że zawiedli Pana ci piłkarze, którym zaufał najbardziej.
- To nie do końca moja teoria. Powiedział to ktoś z zarządu. Gdyby Skiba strzelił wtedy bramkę, końcówka meczu wyglądałaby zupełnie inaczej. W Mielcu pierwszego gola "zawalił" Sotnicki, którego prowadziłem wcześniej w kilku klubach. Nie mam jednak do nich pretensji. Mam nadzieję, że pokażą iż zasługują na grę w lidze centralnej. W II lidze przeważają póki co kluby z grupy zachodniej – znacznie silniejszej niż nasza.
Hipotetycznie. Dałby Pan szansę Kasperczykowi i zostawił na tym stanowisku gdyby mógł?
- Hipoteza. Spodziewałem się zwolnienia. Rozmawiałem z większością piłkarzy Limanovii, oni również wiedzieli, że sytuacja jest ciężka. Mecz z Legionovią chcieli zagrać – wyszło to od nich – dla kibiców, dla siebie ale także dla mnie. Nie zdążą. Szanowaliśmy się. Dobrze dogadywaliśmy.
Gdybym zatem był prezesem powiedziałbym trenerowi: „W Mielcu nie wyglądało to dobrze. Nie podobało mi się. Jak w najbliższym meczu z Legionovią nie zobaczę dobrej gry i punktów to mówimy sobie do widzenia”.
Nie jestem przyklejony do jednego miejsca. Jestem raczej takim długodystansowcem. W Limanowej trzeba było się spieszyć.
Co teraz? Czas na nowe wyzwania czy urlop?
- Zobaczymy co pokaże życie. Otrzymałem już kilka „delikatnych” telefonów z zapytaniami. Jestem jednak bardzo ostrożny. Nauczył mnie tego trwający rok. W Limanovii nie mieliśmy bazy, a właściwie mieliśmy – najgorszą w tej lidze. W Lublinie gdzie pracowałem wcześniej była baza, ale brakowało zespołu, który zmontował ktoś inny przede mną. To przekładało się na wyniki. Będąc trenerem Podbeskidzia również potrzebowałem czasu, na początku nam nie szło, a później udało się awansować do ekstraklasy (sezon 2010/2011). Takie życie trenera.
Rozmawiał Remigiusz Szurek
Fot. (RG)/Wiki
TEKST UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ NA ŁAMACH PORTALU SĄDECZANIN.INFO
Komentarze
Prześlij komentarz