„Ww”: Kulturysta z Nowego Sącza: Trzeba podporządkować temu całe życie
Co tydzień w weekend cykl "weekendowy wywiad" w skrócie "Ww". Rozmowa ze sportowcem i człowiekiem sportu Sądecczyzny i okolic. Piłka nożna, koszykówka, siatkówka i inne. Dzisiaj rozmawiamy z Mateuszem Zagórowskim czyli młodym człowiekiem, który zakochał się w kulturystyce.
Mówi się, że kulturystyka jest sztuką iluzji. Dlaczego?
- Kulturysta idąc ulicą, zwłaszcza z lżejszych kategoriach, czasami nie wyróżnia się w tłumie. Nikt nie zwróci na niego uwagi. Dopiero gdy się rozbierze, wyjdzie przygotowany na scenę tworzy się ta iluzja. To właśnie tam w mocnym światłach reflektorów widać każdy szczegół odtłuszczonych mięśni. Ważne są proporcje: wąska talia, drobne stawy, szerokie barki i pękate pocięte mięśnie. To powoduje, że kulturysta optycznie wydaje się większy. Ludzie nieraz patrzą na mnie ze zdziwieniem gdy pokazuję im swoje zdjęcie ze sceny i pytają „to na pewno Ty?”.
Też patrzę. Jest dobrze, no ale jednak spodziewałem się kulturysty co rozumie się samo przez się. W potocznym rozumieniu kulturysta to mega wielki facet. Niemal strongman.
- No nawet jak mówiłeś o jakichś dzisiejszych zdjęciach to nie miałoby to zbytnio sensu, jestem w trakcie przygotowań, wyczerpany, płaski, gdyż stosunkowo mało jem. Gotowy do pokazu będę w dzień zawodów, teraz jest czas na przygotowanie formy.
Co decyduje o tym, że jeden kulturysta jest lepszy od drugiego. Przecież tam na scenie każdy jest do siebie podobny.
- Na pewno liczy się forma czyli tzw. odtłuszczenie. Poziom tkanki tłuszczowej musi być naprawdę niski, by było widać te szczegóły. Na pewno ważne są również proporcje, które są poniekąd uwarunkowane genetycznie, co jest zresztą trochę niesprawiedliwe, nieraz dwie osoby harują tak samo ale nie osiągają tego samego. Nikt nie będzie mistrzem w kulturystyce na najwyższym poziomie, mając przykładowo długi tułów, krótkie nogi, czy nieodpowiednio umieszczone zaczepy mięśni. Trzeba być proporcjonalnym. Wiadomo, da się pewne braki podciągnąć treningiem ale pewnych kwestii się nie przeskoczy. Ważne jest docięcie mięśni, o czym decyduje odpowiednio dobrany trening siłowy.
Wyjaśnijmy na początku pewną kwestię. Jak to robicie, że w czasie zawodów możecie poszczycić się tak piękną opalenizną? Słyszałem, że smarujecie się… nutellą.
- (śmiech) Raczej nie. Różne są żarty na ten temat. Mamy specjalne bronzery, które nakłada się na ciało w kilku warstwach uzyskując pożądany kolor. Można też trochę pochodzić na solarium gdy tak jak ja, posiada się bardzo bladą karnację. Przed ostatnimi zawodami spędziłem tam jakieś 50 minut ale nie było to konieczne. Odnośnie bronzera, nałożyłem trzy warstwy, w tym jedną w dzień zawodów. Musiałem zaczekać aż wyschnie i przed samym wyjściem dodałem do tego oliwkę.
Dlatego tak błyszczycie. Widziałem film, na którym ta „ciemna maź” jest rozprowadzana na jednym z kulturystów za pomocą wałka malarskiego.
- Tak. Zależy jaki bronzer mamy do dyspozycji. Fajne są te natryskowe, jak przy samochodach. Maluje się zawodnika, a później można go poprawić właśnie wałkiem. Trzeba patrzeć by za każdą nałożoną warstwą nie pojawiały się braki gdyż później ciemniejsze i jaśniejsze miejsca będą nadto widoczne.
A co z tą nutellą? Widziałeś, żeby ktoś kiedykolwiek się nią smarował?
- (śmiech) Smarował nie, ale czasami jemy tego typu rzeczy tuż przed występem, zależnie od formy. Mięśnie można zawsze doładować tzw. śmieciami czyli właśnie Fast foodami, nutellą czy innymi słodyczami.
Każdy organizm jest inny, w ostatnim tygodniu podczas treningów glikogen się wypala, mało spożywa się węglowodanów, najpierw trzeba się odwodnić, a później naładować. Na każdy gram glikogenu przypada odpowiednia ilość wody w mięśniach. Pijemy dużo wody, niegazowanej, najlepiej destylowanej – bez minerałów. Organizm rozpędza się z jej wydalaniem, w tym samym czasie wypalamy glikogen, później odcinamy tę wodę, organizm ją nadal wydala i zaczynamy ładowanie czyli spożywamy więcej węglowodanów. Glikogen napływa do mięśni. (8:57).
Trzeba cały czas się obserwować gdyż zmiany zachodzą z godziny na godzinę, należy też patrzeć ile wody jest pod skórą, czy mięśnie są wystarczająco pękate. Musimy dostosowywać ilość spożywanych węglowodanów i wody. To skomplikowane ale do ogarnięcia (śmiech).
Jeszcze odnośnie tego słynnego smarowania się. To tylko i wyłącznie kwestia estetyki czy kryje się za tym coś jeszcze?
- Powód jest prosty. Na scenie są bardzo silne reflektory uwidaczniające szczegóły sylwetki. I dlatego musimy dostosować kolor, by jak najwięcej było ich widocznych.
A skąd u Ciebie pomysł na pójście akurat w stronę kulturystyki? Umówmy się, nie jest to zbyt popularna dyscyplina sportu.
- No tak. Trzeba byłoby sięgnąć pamięcią dość daleko. Poniekąd chyba trzeba się z tym urodzić. Od zawsze fascynowały mnie takie umięśnione sylwetki. Od małolata śledziłem w telewizji różnorakie dyscypliny, w których sporą rolę odgrywało umięśnione ciało. Pamiętam, że oglądając zawody kulturystyczne kiedy jeszcze były transmitowane w TV często dziwiłem się tym umięśnionym, wręcz „pociętym” mięśniom nóg, które nie podobały mi się w sylwetkach kulturystów, nie rozumiałem wtedy o co chodzi. Do sportów siłowych, co widzę z biegiem lat, ciągnęło mnie zatem od bardzo dawna. Jeszcze w podstawówce, gdy nie bardzo wiedziałem co i jak, podciągałem się na drążku i wtedy zaczął się proces przemiany mojej sylwetki. W gimnazjum również towarzyszyły mi ćwiczenia. Bardziej profesjonalnie zacząłem jednak trenować oraz interesować się technikami ćwiczeń i stricte kulturystyką z końcem technikum. Później gdy znalazłem pracę, mogłem zająć się dietą i za własne zarobione pieniądze kupić sobie tego kurczaka, ryż, suplementy.
Rodzina i znajomi bez problemów zaakceptowali Twój oryginalny wybór?
- Z rodziną jest chyba jak u każdego. Na początku było bardzo ciężko, rodzice myśleli, że to moja taka chwilowa „zajawka”. Dzięki wakacyjnym wyjazdom zarobiłem na sprzęt do ćwiczeń i wtedy po dłuższym czasie zobaczyli, że moje zainteresowania nie są przejściowe ale są po prostu moim życiem. Tak mogę to dzisiaj nazwać. Teraz czuję ich wsparcie, a to bardzo ważne szczególnie w okresie przedstartowym gdzie człowiek chodzi wyczerpany zarówno fizycznie jak i psychicznie. W porównaniu z innymi dyscyplinami w kulturystyce jest o tyle inaczej, że organizm buntuje się. Gdy schodzi się z tkanką tłuszczową ekstremalnie nisko, organizm traktuje wówczas ten stan jako wręcz zagrożenie życia. Zmusza człowieka do odpoczynku, do jedzenia. Ciężko to wytłumaczyć, trzeba by było to przeżyć.
Potem idziesz więc na Fast-fooda i jesz na całego.
- (śmiech) No, chyba nie. Trzeba to przetrzymać. Niektórzy z kulturystów stosują w trakcie przygotowań co jakiś czas tzw. cheat meal’e czyli wysokokaloryczne ładowanie, no ale akurat ja z moim trenerem nie wyznaję tej zasady. Trzymamy określonej diety do samego końca.
Ile wyrzeczeń kosztuje bycie kulturystą?
- Całe życie podporządkowuję kulturystyce. Nie powiem, że tak nie jest. To coś więcej niż sport, to raczej styl życia. Kulturystą nie jest się godzinę, czy półtorej dziennie na treningu, a siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Nie progressuje się na treningu, ale rośnie się i czyni postępy przez pozostałe 23 godziny po nim, odpowiednio się odżywiając i regenerując. Mam sześć posiłków dziennie.
Nawet na ten wywiad przyniosłeś sobie reklamówkę z żywnością.
- Mam tutaj kilka suplementów (aminokwasy, witaminy, kwasy tłuszczowe Omega-3). Są warzywa, ryż brązowy, jest indyk, który akurat trafił mi się w jednym z marketów (śmiech). Zwykle jem bowiem kurczaka. Do tego dorzucam oliwę z oliwek. To jeden z moich czterech posiłków tego rodzaju w skali dnia, zjadanych co trzy godziny. Prócz tego jako pierwsze o godzinie 8:00 zjadam płatki owsiane z białkiem, które miksuję sobie rano. Ostatnim posiłkiem aktualnie jest 200 gram dorsza i 250 gram warzyw, które jem o godzinie 23:00. Dieta zmienia się w zależności w jakim okresie jestem.
Oczywiście jest też woda niegazowana.
- Im jej więcej, tym lepiej.
Teraz widzę jednak Colę zero.
- To akurat swojego rodzaju ratunek (śmiech). Mam czasami wielką ochotę na słodkie, a wszelkie słodycze odpadają. W trakcie przygotowań przez dłuższy czas chodzę głodny, mniej lub więcej, więc każde oszustwo, nie wpływające na kaloryczność diety jest pomocne. Obecnie mam cztery tygodnie do zawodów, a jestem dwa po tych gdańskich. W tym momencie mam formę i jest mi łatwiej ją utrzymać niż zbudować ją od podstaw. Teraz delikatnie ją muskam i dopracowuję.
Odnośnie słodyczy i produktów przetworzonych typu chleb, to zbyt szybko się trawią i co za tym idzie ta energia zbyt szybko zostaje uwalniana. Organizm nie ma co z nią zrobić w tym jednym momencie i odkłada ją w formie tkanki tłuszczowej. Ryż trawi się długo, energia wychodzi pomału, organizm ma czas na jej rozłożenie i nie tworzy się tłuszcz.
Taki sport to duże obciążenie dla organizmu. Trzeba być naprawdę wytrzymałym. Nie boisz się, że coś może pójść nie tak? Przytoczę tutaj przykład sądeckiego kulturysty Grzegorza Mroza-Buchary, który przed dwoma laty zmarł nagle w wieku raptem 42 lat…
- Słyszałem o tym. W każdym sporcie jest jakieś ryzyko. Organizm, serce przystosowują się do wyższych obrotów. W piłce nożnej również zdarza się czasem śmierć na boisku. Trzeba więc myśleć pozytywnie.
Czyli sport to nie zawsze jest zdrowie.
Powiem inaczej. Sport to zdrowie ale tylko rekreacyjnie.
Trzeba nauczyć się słuchać swojego organizmu, dać mu odpocząć kiedy jest to konieczne. Swój najbliższy start planuję na 18-19 kwietnia w Kielcach w czasie MP seniorów. Później przyjdzie okres roztrenowania, a co za tym idzie lżejsze treningi, zmiana diety. Dam organizmowi to czego potrzebuje, jak choćby bardziej urozmaicone jedzenie. Tkanka tłuszczowa pójdzie wtedy na pewno w górę, a organizm odpocznie.
Osobiście również miałem swoje problemy zdrowotne. Doświadczyłem tzw. przepukliny rozworu przełykowego, która dotyka również przeciętnych zjadaczy chleba, jednak nie wykluczam, że nieodpowiednia technika treningu przyczyniła się do powstania jej u mnie. Górne dno żołądka wcisnęło mi się obok przełyku przez odnogi przepony. To spowodowało upośledzenie działania zastawki, odpowiedzialnej za utrzymywanie kwasu żołądkowego i treści pokarmowej w żołądku. Miałem tzw. ulewania, refluks, zgagę. Żołądek nie pracował jak trzeba.
Ciężko było znaleźć przyczynę tych problemów. Wielu gastrologów mówiło mi „to koniec ze sportem w Twoim przypadku”. Nie poddawałem się. Znalazłem 74-letniego profesora Jerzego Dzielickiego, któremu zawdzięczam wszystko. Dał mi nadzieję. Poprawił moją anatomię. Przeszedłem operację podczas której laparoskopowo ściągnięto mój żołądek w dół. Zaszły spore zmiany. Na początku gdy próbowałem ruszyć z jedzeniem i treningami brzuch zaczął pracować, i było źle. Jakoś to jednak przetrwałem. Teraz nie mogę jedynie wymiotować i wypuszczać nadmiaru powietrza - nie odbija mi się. To bardzo utrudnia życie ale dzięki tym przejściom jestem silniejszy i na pewno mądrzejszy.
I doskonale znasz swój organizm.
- To prawda.
Za co kochasz kulturystykę?
- Za to, że… jest tak ciężkim sportem, który nauczył mnie tego, że mimo przeciwności jeśli do czegoś dążysz w życiu i się nie poddajesz, to to osiągniesz, nie ma innej opcji. Napędza mnie także to, że nie wszyscy są w stanie uprawiać tę dyscyplinę. To po prostu mój sposób na życie, moja pasja. Chcę w przyszłości się z tego utrzymywać, wstawać rano i iść do pracy z uśmiechem na twarzy. Później mieć świadomość, że żyję tak jak chcę, i że robię to co kocham.
Rozmawiał Remigiusz Szurek
Fot. szym.; (RSZ)
TEKST UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ NA ŁAMACH PORTALU SĄDECZANIN.INFO
Komentarze
Prześlij komentarz