Tour de Pologne w Nowym Sączu: O złym traktowaniu dziennikarzy
Szurek na Sportowo. Kilka słów o organizacji imprezy od strony dziennikarskiej. Słowo klucz: od strony dziennikarza lokalnego. Ale po kolei.
Pierwszy dzień Tour de Pologne zapowiadał się niezwykle gorąco. Nie tyle z racji pogody, co z faktu, że to sama osławiona choćby z telewizji publicznej Kolarska Liga Mistrzów zawita do miasta nad Dunajcem. Miasto wyłączone z ruchu, kolorowe banery, balony, policja, muzyka, hostessy, organizatorzy, goście z kraju, Nutella, później także kolarze. Taka mieszanka. Wszystko pięknie, ładnie, bo dla kibica sportowego, za jakiego się uważam, to prawdziwe święto. Pal licho korki i wyłączone z ruchu drogi. Tu liczył się sport. Mimo że o wiele mocniej interesuję się jednak piłką nożną.
A teraz fakty:
Na adres naszej redakcji otrzymaliśmy przesyłkę od Lang Teamu. Broszura, zawieszka TdP, dwie wejściówki VIP.
Codziennie na łamach naszego serwisu informowaliśmy o poczynaniach kolarzy 72. Tour de Pologne. W skrócie pisaliśmy o tym co dzieje się w mieście oraz promowaliśmy wyścig. Niejeden artykuł miał po kilkanaście tysięcy odsłon. Były też świetne filmy TV Sądeczanin promujące imprezę.
Organizowaliśmy konkursy TdP z nagrodami.
To wszystko oczywiście dla naszych Czytelników.
I nadszedł dzień pierwszy sądeckiego TdP. Rzeczywistość wyparła słowa. Prawda jak ryba. Śliska jak węgorz. Środa. Ulica Prażmowskiego. Meta etapu z Jaworzna do Nowego Sącza. Wcześniej odbył się Nutella Mini Tour de Pologne. Na szyi miałem oczywiście wejściówkę VIP. Specjalnie dla Was Czytelnicy, nie dla siebie, by być jak najbliżej kolarzy. By zrobić fajne zdjęcia. Od godziny 13:00 do wieczora. Zmagania adeptów kolarstwa obserwowałem więc z okolicy mety. Przebywałem za bramkami ochronnymi, a pomiędzy drogą i wielką przyczepą z napisem Press. Gdy było bezpiecznie, wraz z innymi fotografującymi wychodziliśmy przed kolarzy, którzy powoli wędrowali na start by zająć pozycje. Zdjęcia, uśmiechy do aparatu. Było jak trzeba…
Niestety zbliżał się seniorski wyścig. Wówczas, jako przedstawiciel Sądeczanina, a więc portalu internetowego traktującego o regionie czyli siłą rzeczy lokalnego, mogłem się poczuć w pełni jak… piąte koło u wozu.
Powoli zaczęło się psuć jeszcze pod koniec TdP dla młodych. Nagle dowiedziałem się, że nie mogę nic. - Nie ma wchodzenia na asfalt, tylko nasi fotografowie mogą – usłyszałem od jednego z porządkowych, gdy zapytałem czemu nie możemy fotografować gdy inni mogą.
Chciałem wykonać zdjęcia okolicy z obleganego przez różnorakich ludzi, dachu przyczepy znajdującej się obok innej z wielce mówiącym napisem Press, ale drogę zastąpił mi na oko 50-letni facet, z moich informacji mieszkaniec stolicy. – Masz pomarańczową opaskę na ręku? – zapytał. – Niestety nie, ale wie Pan mam wejściówkę VIP (dla przypomnienia bardzo ważna osoba) – odpowiedziałem. – To nie ma wejścia. Musisz iść zapytać organizatorów. Tak też zrobiłem i za chwilę pod marketem OBI/NOMI, etc. (co by jednoznacznej reklamy nie było), byłem z zapytaniem o wspomnianą opaskę. – Pan jej nie otrzyma. Ona jest tylko dla gości Pana Czesława Langa – dowiedziałem się. – A co mogę zrobić jako posiadasz VIP-a? Przecież jesteśmy Waszym partnerem medialnym (później doczytałem, że regionalnym, więc to chyba źle). Przeprowadzamy relację – zdziwiłem się. – Może Pan stać sobie z kibicami, szukać jakiejś strefy. Nie możemy Panu pomóc – padła wymijająca odpowiedź. Wróciłem na miejsce. Pan Warszawiak od razu mnie zauważył. – Nie masz? A to nie możesz też tu stać! Musisz stąd iść – burknął niesympatycznie. – Po pierwsze nie jesteśmy na Ty, a po drugie dopóki jest koło mnie kilku fotografów to będę tu stał, muszę wykonać zdjęcia – odparowałem.
Za kwadrans podszedł do mnie młody ochroniarz. Wiadomo było, że Pan w czapce szybko poinformował go o zaistniałym „zdarzeniu”. – Musi Pan opuścić ten teren. – Proszę mi tylko powiedzieć gdzie mogę więc stać z VIP-em? – Nie wiem, ale musi Pan stąd iść. Nie było wyjścia. Przecież nie będziemy się szarpać.
Pan Warszawiak triumfował. Jakiś lokalny dziennikarzyna nie będzie mu podskakiwał. To nic, że to dziennikarz portalu, miesięcznika i telewizji czytanych i oglądanych przez tysiące ludzi z Nowego Sącza i rozległych okolic. Tak można było się poczuć. Stanąłem poza strefą.
Telefon do znajomego. – Remek załatwimy wejście na taras, zrobisz sobie zdjęcia – oznajmił Tomek. Minęliśmy Pana z Warszawy, weszliśmy do klimatyzowanej sali. Przekąski, napoje. Nie chciało się nawet niczego ruszać, bo przecież ktoś zaraz mógłby powiedzieć. – To dla gości Pana Czesława a nie dla jakichś lokalnych/regionalnych reporterów.
Wykonaliśmy zdjęcia z balkonu. Nie zrobiliśmy nikomu żadnej krzywdy. Nie zrzuciliśmy nikomu cegły, ani nawet aparatu na głowę. Nawet Pan w czapce nie mógł odczuwać jakiegoś specjalnego fizycznego dyskomfortu.
- Dało się? Dziękuję – odparłem do Warszawiaka opuszczając salę dla prawdziwych VIP-ów, tych z pomarańczową opaską, albo czerwonym punkcikiem na akredytacji. Naprawdę może było się pogubić. Chaos totalny. W dalszym ciągu nikt nie wiedział gdzie znajduje się strefa dla dziennikarzy z mediów regionalnych. Panowała wszechobecna atmosfera uwielbienia dla największych mediów, inne niech sobie radzą, a co!
- To nie ma sensu! Wracam do domu! Po co mi akredytacja z którą nigdzie nie mogę wejść. Mam zdjęcia do zrobienia – kolega fotograf tłumaczył jednej z organizatorek. Odbił się od ściany.
Potem miałem jeszcze "przygodę" z niskim, acz krępym kilkudziesięcioletnim ochroniarzem, który patrzył mi prosto w oczy przeganiając tłum lokalnych obserwatorów. Czuł się zapewne niczym bożek, jak to mają w zwyczaju niektórzy ludzie z „security coś tam”. Gdy stanąłem mu na drodze pytając gdzie mam się podziać z VIP-em, wszak chwilę wcześniej jeden z organizatorów wpuścił nas dziennikarzy i fotoreporterów by móc stanąć obok policji i straży, zaczął nacierać niczym dzik. Za chwilę przybiegł kolejny. Młodszy, łysy. – Gościu! – warknął w moją stronę. W tym momencie miało się wrażenie, że robię coś kategorycznie zakazanego! Co powinno zostać potępione! No bo jak to, jakiś lokalny stoi z boku, pstryka zdjęcia. No szczyt szczytów! Kolarze zjeżdżali właśnie ku linii mety, a ja już wycieńczony, zrezygnowany wszedłem między kibiców i wykonałem kilka fotografii. Tylko i aż. Cieszyłem się, że żyję i że nie ucierpiał mój aparat. Zastanawiałem się nawet jak ci „światowi” organizatorzy wpuścili prezydenta Nowego Sącza. Ale przypomniałem sobie, że miał na szyi wejściówkę z napisem „prezydent” i czerwoną kropkę. To tylko jedna z kilku rodzajów wszelakich akredytacji.
- Tak fatalnej organizacji dawno nie widziałem, a byłem już na wielu wyższych rangą wydarzeniach. Mam VIP-a i nic nie mogę zrobić, nigdzie nie mogę stać, zewsząd mnie przesuwają, wyrzucają – żalił się jeden ze starszych kolegów po fachu.
Po takich przygodach zdecydowałem, że napiszę ten tekst. Życie dziennikarza/fotoreportera nie zawsze jest kolorowe to fakt, ale szanujmy się. Pan Czesław Lang zapewne nawet nie wiedział co działo się na linii lokalni dziennikarze – ochrona/organizatorzy. Musieliśmy się zderzyć z brakiem szacunku i poczuciem jakiegoś rodzaju wyimaginowanej wyższości jednego człowieka nad drugim. To raczej my, jeśli już, powinniśmy chojrakować. Przykre to, że na Tour de Pologne miały miejsce takie sceny.
Drugi dzień startu wyścigu na rynku na szczęście nie potwierdził obrazka ze środy. Z wejściówką VIP wszedłem już normalnie, może przez to, że nie było chamskiej ochrony i organizatorów-cwaniaczków (nie twierdzę, że każdy ochroniarz taki jest, znam wielu normalnych), ale było o wiele luźniej. Wykonałem serię zdjęć, stałem na starcie, mogłem porozmawiać z kolarzami. Dało się? Dało. Ale na następny raz, przynajmniej na linię mety, przyjdę już jako kibic. Wejściówka VIP może sobie wisieć w domu. Na co mi ona?
Dla organizatorów: wiem, że nie jestem przedstawicielem ogólnopolskiego medium jak np. TVP, przepraszam za to z całych sił, ale też pracuję w podobny sposób, tak zarabiam pieniądze na życie. Promujemy wyścig, pracujemy jak każdy inny, pomyślcie o zapewnieniu nam w przyszłości choć nieco lepszych warunków niż tegoroczne. I wymieńcie kilku pracowników, bo mogli rozminąć się z powołaniem. Niech pilnują kwiatków w ogródku.
Remigiusz Szurek
Fot. To ja dyskutowałem z ochroniarzami i Panem Warszawiakiem. Nie było zbyt „Prosto”.
Fot 2: Pan Warszawiak.
Fot 3: po lewej strefa dla wybranych.
Kibicu, czytaj i komentuj również na:
@RemikBlog na Twitterze
Fanpage autora na Facebooku
Materiał również na Sądeczaninie.
Komentarze
Prześlij komentarz